- Szok i niedowierzanie. Nie da się tego inaczej opisać - mówi o efektach swojej wizyty w Smoleńsku burmistrz Guział. Samorządowiec pojechał tam z dwudniową wizytą, by w imieniu Warszawy podpisać nową umowę o współpracy między oboma miastami. W poniedziałek, po części oficjalnej, wraz z grupą urzędników udał się na miejsce katastrofy, w której dwa lata temu zginęła polska delegacja z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. Tam na własne oczy przekonali się, że w pierwszych godzinach po wypadku Rosjanie wynieśli z miejsca tragedii nie tylko części samolotu, ale też rzeczy należące do ofiar!
W druzgoczącym odkryciu pomógł miejscowy rolnik. Zaczepił polską delegację, gdy ta wracała z lasku, w którym rozbił się prezydencki samolot. Jak gdyby nigdy nic pochwalił się urzędnikom, że ma części wraku! Potem ku zdumieniu członków delegacji zaprowadził ich do oddalonych o kilometr garaży. Tam, w smrodzie, brudzie i pośród walających się narzędzi, leżało kilka worków ze szmatami. - Widziałem tam między innymi czyjeś porwane spodnie. Ten człowiek zapewniał, że to ubrania ofiar katastrofy - opowiada wstrząśnięty Guział.
Gdy zszokowani urzędnicy przyglądali się pakunkom, pękający z dumy właściciel garażu pokazał im jeszcze fragment biało-czerwonego poszycia tupolewa i mniejsze fragmenty jego wyposażenia. Burmistrz bez wahania wyjął aparat i sfotografował makabryczne znalezisko. - Ten męż-czyzna powiedział nam, że odkupił to od zbieraczy złomu, bo zorientował się, że to szczątki samolotu - mówi Guział i dodaje: - Miejsce katastrofy jest już ogrodzone. Być może ktoś zabrał te szczątki wcześniej.