Niemal punktualnie o godzinie 11 w domu parafialnym przy ul. Armii Krajowej w Piotrkowie Trybunalskim rozbrzmiał wczoraj alarm. Ktoś otworzył prowadzone przez siostry salezjanki okno życia, do którego podrzuca się niechciane dzieci - zwykle noworodki i niemowlaki. - Zbiegłyśmy do tego okna w kilkanaście sekund - mówi nam siostra Maria Mrozek (46 l.). - Przeżyłyśmy szok, bo siedział tam ponadroczny zapłakany chłopczyk.
Na miejsce natychmiast wezwano karetkę, która przewiozła dziecko do szpitala. Zawiadomiona o sprawie policja rozpoczęła poszukiwania mamy chłopca. Niemal w tym samym czasie w oddalonym od Piotrkowa kilkanaście kilometrów Sulejowie 25-letnia kobieta zgłosiła policji zaginięcie dziecka. Szybko skojarzono oba fakty i tuż po godzinie 15 rozpoznany przez mamę Kacper utonął w jej objęciach.
Okazało się, że chłopca z jego domu porwał 21-letni znajomy rodziny, który tego dnia odwiedził rodziców chłopca, a potem wykorzystał fakt, że mama poszła załatwiać do miasta sprawunki, a ojciec zajął się pracami na podwórku. Policjanci szybko do niego dotarli. Mężczyzna tłumaczył, że zrobił to dla dobra dziecka. Dziś zostanie przesłuchany. Na razie nie wiadomo, czy usłyszy zarzuty.