Pogłębiający się kryzys gospodarczy, rosnące bezrobocie, coraz większe koszty życia czy brak perspektyw dla młodych ludzi. To wszystko zniechęca Polaków do rządów PO-PSL i przysparza zwolenników PiS. Gdyby wybory odbyły się w ostatni weekend kwietnia, to partia Jarosława Kaczyńskiego (64 l.) mogłaby liczyć na 31 proc. Druga w sondażu Homo Homini dla "Rzeczpospolitej" byłaby PO, która może liczyć na 30 proc., a trzeci SLD
- 13 proc. Polskie Stronnictwo Ludowe ledwo dostałoby się do parlamentu - 6 proc. głosów. Z kolei dla SP (4 proc.) i RP (3 proc.) nie byłoby miejsca w Sejmie.
Jednak Kaczyńskiemu ciężko byłoby stworzyć koalicję z kimkolwiek. Powód? - PiS ma małą zdolność koalicyjną i dlatego myślę, że nadal rządziłaby koalicja PO-PSL - mówi nam dr Wojciech Jabłoński, politolog z UW. Ale po chwili dodaje, że nie wyklucza wariantu koalicyjnego z SLD. W podobnym tonie wypowiada się prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - W takim układzie, gdy PiS niewielką liczbą głosów wygrywa z PO, ale nie ma zdolności koalicyjnej, faktycznym premierem byłby Leszek Miller. To on rozdawałby karty i wtedy za najbardziej prawdopodobną koalicję uznałbym sojusz PO z SLD - mówi prof. Rafał Chwedoruk. A wystarczy wsłuchać się w wypowiedzi głównych polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej, by stwierdzić, że już teraz bardzo blisko im do Platformy Obywatelskiej. W końcu władza przyciąga!