Niezadowolony z jej pracy premier Donald Tusk (52 l.) już wezwał panią minister na dywanik, a opozycja nie zostawia na niej suchej nitki. Czyżby przeczuwając zbliżający się koniec rządowej kariery, Pitera postanowiła oszczędzać każdy grosz na chude lata?
Godz. 10. Supermarket na warszawskim Ursynowie. "Super Express" podejrzał Julię Piterę z mężem Pawłem (57 l.) na zakupach. Pani minister zaglądała jedynie na półki z promocjami i najtańszymi produktami. Dokładnie studiowała ceny artykułów. W jej koszyku wylądowało jedno kiwi, jedna figa, najtańsze, chude mleko. Wzięła do ręki krewetki, ale po chwili z grymasem na twarzy odłożyła je na półkę, bo okazały się... za drogie. A przecież jeszcze niedawno Pitera, która jako minister zarabia ok. 12 tys. zł miesięcznie, szastała pieniędzmi na lewo i prawo. W "SE" opisywaliśmy np. jak lekką ręką wydaje 400 złotych na buty dla męża. Teraz, gdy pali jej się grunt pod nogami, przyszło jej oszczędzać nawet na jedzeniu. Odwołania Pitery żąda już bowiem lewica. Kiedy minister ds. korupcji straci stanowisko w rządzie, pozostanie jej praca w Sejmie i życie z oszczędności. Tych ma na razie sporo, bo ponad 100 tys. zł. Ale nie dziwi nas, że już zaczęła zaciskać pasa.