Znacie koszmar na polskiej kolei? Bałagan z rozkładami jazdy, zatłoczone pociągi i gigantyczne opóźnienia. W tym przypadku powiedzenie "klient nasz pan" nie miało zastosowania. Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Polikwidowano niektóre połączenia, dworce straszą brudem, a do pociągów aż strach wejść...
PKP z nowym prezesem na czele wpadły więc na pomysł, by to zmienić. Ale nie same, lecz przy pomocy firmy doradczej. - Ma to poprawić poziom jakości usług dla klientów Grupy PKP w ciągu najbliższych trzech lat - broni pomysłu Mirosław Kuk z PKP.
Z firmą podpisano umowę, oferując jej maksymalnie 7 mln 785 tys. netto plus VAT. Firma ma przez najbliższe miesiące wskazać przyczyny zapaści na kolei i znaleźć receptę na jej uzdrowienie. "Super Expressowi" jako jedynemu udało się dotrzeć do szczegółów umowy.
Wynika z niej, że "elementem przyjemnego zaskoczenia klienta" proponowanym przez firmę doradczą jest... opowiadanie kawałów na dworcach. "Z racji szacunku dla klienta dyspozytor zawsze wyjaśnia powód opóźnienia i poprawia pasażerom humor, opowiadając dowcipy podczas zapowiedzi pociągu" - czytamy w opracowaniu.
Według firmy ważna jest również dbałość o detale. "Kasowniki wycinają na kartonikach biletowych ładne wzory: choinki z okazji świąt". Ale nie tylko za takie pomysły firma doradcza ma dostawać pieniądze. Jak wynika z warunków umowy, PKP zapłacą jej też za realizację projektu zgodnie z harmonogramem (czyli za to, co powinno być obowiązkiem firmy - przyp. red.) i za współpracę z PKP (czyli za to, bez czego ta umowa w ogóle nie mogłaby być zrealizowana - przyp. red.).
- Wydanie 8 milionów złotych po to, by na dworcach opowiadać kawały, to najdroższy kabaret, za jaki kiedykolwiek trzeba było zapłacić. To smutne, że tak są wydawane publiczne pieniądze - ocenia Leszek Miętek (49 l.), przewodniczący Konfederacji Kolejowych Związków Zawodowych.