W Warszawie i Krakowie rodzice skrzykują się do walki z pomysłem przekazywania stołówek firmom cateringowym. Piszą listy protestacyjne i pikietują urzędy. Alarmują, że choć zlecenie organizacji posiłków prywaciarzom może przynieść oszczędności urzędnikom, dla rodziców oznaczać będzie spustoszenie domowych budżetów, bo obiady będą droższe.
Rodzice niestety wiedzą, co mówią. Tam, gdzie za szkolne posiłki dla dzieci wzięły się zewnętrzne prywatne firmy, ceny wzrosły niemal dwukrotnie. Na warszawskiej Białołęce - z 5 do nawet 9 zł za obiad!
Rodzice, którym grozi podobny scenariusz, są przerażeni. - Jestem już na granicy wytrzymałości domowego budżetu. Jeśli cena tak podskoczy, będziemy musieli zrezygnować z tych obiadów - mówi Maciej Talacha (39 l.), którego córka Natalia (7 l.) uczy się w Szkole Podstawowej nr 260 na warszawskim Mokotowie.
- Będziemy musieli gotować więcej na zapas w domu, ale tego dodatkowego posiłku w szkole będzie szkoda. Dziecko przecież powinno mieć energię, a nie biegać głodne - dodaje.
Urzędnicy przekonują, że mają za mało pieniędzy na szkoły. - W związku z tym musimy racjonalizować wydatki - mówi Jacek Dzierżanowski, rzecznik dzielnicy Mokotów. - Bez względu na to, kto będzie prowadził stołówki, cena obiadów w szkołach i tak w przyszłości wzrośnie, bo stale rosną ceny produktów spożywczych - tłumaczy.
Te argumenty oburzają Związek Nauczycielstwa Polskiego. - W USA co trzecie dziecko ma nadwagę lub jest otyłe, bo zamiast zdrowych posiłków przygotowywanych w szkołach uczniowie jedzą hamburgery i batony, popijają gazowane napoje. Za chwilę możemy mieć ten sam problem - mówi Sławomir Broniarz (54 l.), prezes ZNP.
- Niech samorządowcy obetną swoje diety, a nie likwidują zdrowe obiady! - dodaje.