Platforma nie ma pomysłu na media

2008-09-26 4:00

W dyskusji o mediach dziś głos medioznawcy prof. Macieja Mrozowskiego.

"Super Express": - Panie profesorze, poprzedni reformator mediów publicznych, czyli PiS, miał dokładnie sprecyzowaną wizję - chciał je zawłaszczyć. A jaki pomysł na media ma Platforma Obywatelska?

Maciej Mrozowski: - Najkrócej mówiąc - żadnego. Oczywiście pracuje nad konkretnymi projektami, ale żadnej nowej filozofii w tym nie ma. Jak pan pamięta, w tradycji tej partii w poprzednich wcieleniach była idea prywatyzacji telewizji publicznej. Politycy tego obozu przekonywali, że TVP to jest gigantyczny twór - niczym Huta Lenina - i nie powinien istnieć. Ponieważ w sensie prawnym taka operacja była niemożliwa do przeprowadzenia, stopniowo ewoluowali. Teraz przekonują, że ta instytucja przetrwa, tylko trzeba zlikwidować najbardziej uciążliwą jej część, czyli abonament. Tusk nazywa go haraczem. Premier chlapnął głupotę, a teraz cały zespół od polityki medialnej chce ją przerobić w cnotę.

- PO ociągała się z przeprowadzeniem operacji na mediach publicznych. Teraz zaś przedstawia program o cechach niemal rewolucyjnych. Pacjent przeżyje? Prezes TVP Andrzej Urbański już płacze nad trumną...

- Prezes Urbański i PiS walą w bęben w celach ideologicznych. To cyniczni politycy, którzy sami opanowali media, a teraz stroją się w szaty obrońców publicznego interesu. Ich nawoływania są kompletnie niewiarygodne. I nie powinny być przez opinię publiczną traktowane poważnie. Ci ludzie myślą tylko o swoich partyjnych interesach.

- Pan na starcie nie odrzucałby projektu PO?

- Nie, chociaż jestem jego krytycznym recenzentem.

- Zacznijmy jednak od pozytywów. Co się panu w projekcie firmowanym przez prof. Tadeusza Kowalskiego podoba?

- Zdecydowanie pochwalam powiązanie finansowania mediów publicznych z konkretnymi zadaniami. To są instytucje, które z założenia mają realizować określone cele społeczne za pieniądze podatników. Ktoś te cele musi określać i rozliczać nadawców z ich realizacji. Tego do tej pory nie było. KRRiT dzieliła jedynie abonament i przyjmowała sprawozdania publicznych nadawców. Te zaś z realizacji zadań rozliczały się same przed sobą. Projekt PO odchodzi od tej zasady i proponuje krok w dobrym kierunku. Niestety, jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Równocześnie projekt urealnia zakres celów i zawęża domenę mediów publicznych. Poza ramy wyrzuca sport i rozrywkę. Za to stawia się na informację, edukację i kulturę. To powrót do klasycznej formuły, którą zachodni medioznawcy wyszydzili i nazwali modelem klasztornym. Generalnie chodzi o to, by telewizja publiczna robiła cnotliwe produkty kulturalne, po które komercja nigdy nie sięgnie. Dlatego, że jej się to nie opłaca.

- Problem w tym, że to zawężenie kłóci się z interesem widza, który, oglądając, chce się także dobrze bawić.

- To podejście jest podyktowane zaplanowanym systemem finansowania. Likwidacja abonamentu i zastąpienie go Funduszem Zadań Publicznych ogranicza wpływy mediów publicznych. Ustawodawca zakłada, że radio i telewizja otrzymają 800-900 mln zł. Za te pieniądze nie da się utrzymać mediów publicznych. Sama telewizji "żre" obecnie około 1,5 mld zł rocznie. Dlatego ten projekt w gruncie rzeczy sankcjonuje stan obecny. Media publiczne będą musiały istnieć jako państwowe firmy komercyjne. I będą też musiały walczyć na rynku, by się utrzymać.

- Tyle że to jest kompletny paradoks - TVP ma być klasztorna, a jednocześnie musi zarabiać i bić się o widzów....

- Tych sprzeczności w tym projekcie jest więcej.

- A co z zapisem umożliwiającym nadawcom komercyjnym ubieganie się o środki na programy misyjne? To chyba niezły pomysł? Jako widz jestem zainteresowany, jaki produkt dostaję. A nie - na którym kanale...

- Ja tego pomysłu nie pochwalam. Jeśli odejmie pan z tych 800 mln na media publiczne jakąkolwiek sumę, to robi się dramat. Poza tym ograniczenie udziału mediów publicznych w torcie reklamowym i tak zwiększy przychody nadawców komercyjnych. Mogą więc poświęcić nieco kasy na programy ambitne. W tym zapisie jest jeszcze jedna niebezpieczna rzecz. Otóż politycy, którzy z ramienia partii rządzącej będą zarządzali FZP, mogliby w gruncie rzeczy kupować przychylność mediów komercyjnych. Układ byłby prosty: my wam dajemy parę milionów zł na produkcję, a wy... wiecie. To może być korupcjogenne.

- Po co w ogóle ustawodawca tworzy FZP? Czy nie jest to sztuczne tworzenie bytów? Jest przecież KRRiT?

- Problem w tym, że na razie nie jest do końca jasne, kto w tym systemie będzie rozdawał licencje programowe. Na razie mówi się, że licencje będzie zawierać nadawca z radą powierniczą, czyli ekspertami od ekonomii zarządzającymi FZP.

- Prof. Kowalski w rozmowie z "Super Expressem" twierdzi, że od strony programowej za licencje będzie odpowiadać KRRiT.

- Nie do końca. Krajowa Rada będzie ustalała listę priorytetów programowych. I załóżmy, że powie: ma być 6 spektakli teatralnych, 4 koncerty i 10 audycji dla dzieci. Co dzieje się dalej? Te założenia trafiają do FZP. I to ci trzej panowie z rady powierniczej będą kalkulowali, komu ile dać. Przecież ich rola nie sprowadzi się do roli zwykłego księgowego. De facto to oni zadecydują, jaki będzie portfel zamówień publicznych. Generalnie będziemy mieli do czynienia z dwuwładzą. Moim zdaniem powołanie FZP to wyraz niechęci PO do Krajowej Rady.

- Niektórzy eksperci zarzucają, że ten projekt nie dotyka kwestii cyfryzacji.

- Cyfryzacja to jednorazowe przejście na nową technologię. Ono musi się dokonać. Na razie jest blokowane chociażby przez nadawców komercyjnych. Cyfryzacja stwarza bowiem warunki do powstania nowej konkurencji. Mówiąc o cyfryzacji i nowym pomyśle PO, pojawia się jeden fundamentalny problem. Otóż w tej wielkiej przestrzeni kanałów zostaną tylko ci, którzy będą mieli pieniądze na dobrą ofertę programową. W eterze rozegra się bowiem wojna totalna. Jeśli nie zapewni się mediom publicznym dobrego zaplecza do produkcji programów - przegrają.

- Lewicy opłaca się popierać projekt PO?

- Ten projekt ma wiele wad. Napieralski ma dwa wyjścia: może go poprzeć bezkrytycznie lub wziąć pod uwagę krytyczne opinie, targować się i nakłaniać Platformę do zmiany. Na pewno czeka nas nerwowe bieganie po sejmowych korytarzach. Trzeba też pamiętać, że cała ta zabawa ma sens, jeśli zmiany przeprowadzi się do końca roku. W innym razie stary układ dokona reelekcji i będzie po wszystkim. A prof. Kowalski będzie miał czas na stworzenie czegoś w pełni dojrzałego.

Maciej Mrozowski

Medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Ma 60 lat

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki