Wieś nie otrząsnęła się jeszcze po tragedii. - No jak z tym żyć? Jak? - załamuje ręce Jan Przeperski (58 l.), najbliższy sąsiad Kamili (31 l.) i Filipa (31 l.) O. Widział, jak w środę szykowali się do podróży, jak wsiadali z dziećmi do samochodu. - Mateuszek (+6 l.) jeszcze mi pomachał, Zosia (+3 l.) siedziała obok niego. Jezu. jakie to były fajne dzieci... - dodaje. Tragedia wydarzyła się niemal na jego oczach, bo dom rodziny O. dzielą od przejazdu śmierci zaledwie 72 metry. - To Kamila prowadziła. Przed torami się zatrzymała. Ale tam naprawdę ledwo co widać - opowiada mężczyzna.
Zobacz: Dramat w Siekierkach. Nastolatek UTOPIŁ SIĘ w Narwi, wciąż trwają poszukiwania młodszego chłopca
Gdy w zeszłym roku zdesperowani mieszkańcy wysmażyli do kolei pismo, by zabezpieczyła przejazd odpowiednią sygnalizacją, Kamila osobiście zbierała po wsi podpisy. - I co? Odpisali, że za mało ludzi korzysta z tego przejazdu, a widoczność jest dobra - denerwuje się sołtys Andrzej Grędzicki. - Gdyby była sygnalizacja, to by te dzieci żyły - dodaje.
Karol Jakubowski z biura prasowego PKP PLK SA potwierdza, że do jego firmy wpłynęło pismo w sprawie przejazdu w Pniewitach. I tyle. A prokurator Witold Preis z Prokuratury Rejonowej w Chełmnie zapewnia, że sprawa wypadku zostanie dokładnie wyjaśniona. Ale mieszkańców Pniewit to nie satysfakcjonuje. Nie winią maszynisty, który kierował pociągiem, tylko urzędników w kolejarskich mundurach. I chcą, by prokurator zaprowadził ich przed sąd za niedopełnienie obowiązków. - To życia dzieciom nie zwróci, ale może nie dojdzie do kolejnej tragedii - tłumaczą.