Ten śmiałek miał czelność zwrócić uwagę piłkarzom z Kaliskiego Klubu Sportowego, że są zbyt głośni. Zapłacił za to złamanym nosem i siniakami na całym ciele. A co na to panowie piłkarze? Twierdzą, że to oni zostali zaatakowani i jedynie się bronili.
- Skatowali mnie, bo zwróciłem im uwagę, żeby ciszej zachowywali się w pensjonacie - mówi zszokowany Robert Dymus. I dodaje: - Gdybym wiedział, że jest więcej Majdanów i Świerczewskich, nie odzywałbym się do nich!
Opowiada, że zamiast romantycznego weekendu z narzeczoną, był jeden wielki koszmar! Wylądował w szpitalu, bo - jak opowiada - piłkarze z kaliskiego klubu KKS 1925 Kalisz, którzy w pensjonacie mieli spotkanie integracyjno-organizacyjne - dotkliwie go pobili.
Poprosiłem ich o spokój
Był późny wieczór, kiedy Robert Dymus wrócił z ukochaną do pensjonatu. Niestety, w zaśnięciu przeszkadzali im piłkarze z działaczami, którzy w sali telewizyjnej na parterze zbyt głośno się zachowywali. - Wszedłem więc do nich i grzecznie poprosiłem o spokój. No i zaczęła się jatka! Rzucili się na mnie i wyrzucili - opowiada Robert Dymus.
Ale to był dopiero początek. - Wskoczyli za mną do pokoju i rzucili się do bicia - kontynuuje mężczyzna, który nie miał żadnych szans w starciu z drużyną piłkarską.
Oni się tylko bronili
- Nawet nie wiem, ilu ich się na mnie rzuciło. Złamali mi nos, obili twarz, całe ciało - wylicza.
Resztkami sił podniósł się i zaczął uciekać. Piłkarze rzucili się w pogoń za nim. W końcu dali mu spokój.
Piotr Kościelny (29 l.), prezes kaliskiego klubu, wszystkiemu zaprzecza. - Nasi piłkarze tylko się bronili. To ten pan pierwszy zaatakował piłkarzy i to on jednego z nich popchnął na szklane drzwi - mówi.
Policja zajmuje się sprawą skatowanego turysty. Trwają przesłuchania 20 piłkarzy i działaczy klubu.