Urna z prochami mężczyzny została złożona na cmentarzu we Wrocławiu, w rodzinnym mieście Tomasza M. W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyła najbliższa rodzina, przyjaciele, a także ojcowie z grupy wsparcia, do której chodził Tomasz, szukając pomocy. To m.in. tam szukał pomocy po tym, jak sąd odebrał mu prawo do normalnego kontaktu z dziećmi.
Przypomnijmy, że mężczyzna popełnił straszliwą zbrodnię, bo sąd uznał, że dzieci, które Tomasz M. bardzo kochał, mają mieszkać z matką w Warszawie. Wyrok był dla mężczyzny ogromnym ciosem, bo w praktyce oznaczał, że w miesiącu może spędzać czas z własnymi dziećmi raptem kilka godzin. Dodatkowo sąd zdecydował, że w spotkaniach ma uczestniczyć kurator. - Oszalał z rozpaczy – mówił nam jeden z jego przyjaciół. - Nie mógł pogodzić się, że dzieci w tak okrutny sposób zostały mu odebrane. Arturka i dwa lata starszą Kornelię kochał nad życie - słyszmy.
Kochał nad życie, ale jednocześnie pozbawił życia własnego syna? Przypomnijmy, że do tragedii doszło po koniec listopada, w warszawskiej sali zabaw na Bemowie. Tomasz M. w łazience otruł swojego syna, a później sam zażył zabójczą miksturę.
Rodzina nie ujawnia, gdzie i kiedy pochowany będzie chłopczyk.
Tymczasem ojcowie, u których wsparcia szukał Tomasz M., przekazali nam list otwarty w sprawie tragicznych wydarzeń.
"Pogrążeni w smutku oczekujemy od organów państwa ostatecznego wyjaśnienia okoliczności, przebiegu, jak i przyczyn tragedii. Nie uważamy, aby to było normalne, że przyzwoity, stateczny, kochający i pracowity ojciec i mąż w ciągu zaledwie pół roku traci wszystko, łącznie z dziećmi. A przed organami sprawiedliwości jest pomówiony i doprowadzony do szaleństwa, w następstwie czego - z rozpaczy - porywa się na tak drastyczne rozwiązanie. Odpowiedzi na to pytanie oczekuje siostra Artura Kornelia, kochająca mama Tomasza, pogrążona w smutku po stracie wnuka, ale również i była żona Tomasza. Odpowiedzi żądają także obywatele, którzy w ostatnich miesiącach obserwowali jego determinację w staraniach o odzyskanie rodziny i cierpienie spowodowane wywiezieniem dzieci, wbrew ich woli, wieleset kilometrów od rodzinnego domu".