W 1878 roku to był kosmos, ale po pół wieku ludzkość okazała się zdolną do widzenia z odległości tego, co się jej poprzez telewizję pokazywało. Nie przypadkiem w czasie pierwszej publicznej emisji postawiono na wzruszenie, emitując „Barbarę Radziwiłłówną” - film, który można było zobaczyć w kinie, ale wybrańcy nie musieli wychodzić z domu. Ochorowicz, który był przyjacielem Bolesława Prusa i pierwowzorem postaci wynalazcy Juliana Ochodzkiego z „Lalki” wkręcił się w poszukiwanie sposobu przekazu obrazu, ale zarzucił te eksperymenty na rzecz znanego z powieści metalu lżejszego od powietrza. W kwestii telewizji głównie teoretyzował, podczas gdy inny wynalazca, Jan Szczepanik, zajmował się stroną praktyczną. W 1897 roku opatentował w Brytyjskim Urzędzie Patentowym telektroskop – aparat do reprodukowania obrazów na odległość za pomocą elektryczności.
Belweder w M-3
Pierwszy odbiornik produkowany na dużą skalę to „Belweder”. Polski do szpiku półprzewodników, kosztujący pod koniec lat 50. pięć pensji. Obywatel, który miał u siebie tak kosztowny drobiazg, był wyręczany przez sąsiadów w uciążliwych czynnościach dnia codziennego, po to, by w ramach rewanżu można było wpaść do niego z własnym krzesłem i zasiąść przed panienką z okienka.
Przedwojenny zachwyt
Pierwsza polska eksperymentalna stacja telewizyjna powstała w Warszawie w 1937 roku. 26 sierpnia 1939 roku z gmachu towarzystwa „Prudential” rozpoczęto emisję pierwszego polskiego publicznego programu telewizyjnego. To było jak kino z ograniczoną widownią, skupioną przy 25 odbiornikach. Zaśpiewał Mieczysław Fogg, wystąpiła aktorka Irena Zaleska, a następnie pokazano „Barbarę Radziwiłłówną”, cieszący się powodzeniem film z 1936 roku, z Jadwigą Smosarską i Witoldem Zacharewiczem, który potem zginął w Oświęcimiu. Polski Romeo i Julia wypadł na małym ekranie gorzej niż na dużym, para grzeszyła przy wtórze trzasków. Mimo to transmisja wzbudziła zachwyt. Nadchodziły czasy, kiedy każdy będzie mógł mieć w domu własne kino, ale najpierw nadeszła wojna. Telefotony, telektroskopy, telefotoskopy musiały ją przeczekać. Nie służyły im też pierwsze lata po wojnie. Nie doceniano możliwości, jakie stwarzała telewizja. Pudełkiem do propagandy było radio.
Biel i czerń to my
Pierwszy powojenny program telewizyjny, nadał Instytut Łączności w Warszawie 25 października 1952 roku. Transmisja trwała pół godziny. W tym czasie w Stanach transmitowano już audycje w kolorze, a Amerykanie mieli w domach 62500 razy więcej telewizorów niż Polacy.
Polska miała za to niepodważalny wkład w światową telewizję. Wspomniany wcześniej Julian Ochorowicz już w 1877 obmyślił sposób funkcjonowania telewizji czarno-białej. Po 75 latach od ukazania się idei Ochorowicza drukiem, widzowie przed odbiornikami oglądali krótką impresję baletową. Siedzieli skupieni w świetlicy lub domu kultury przed jednym z 24 odbiorników. Przed wojną było w Polsce 25 odbiorników sygnału telewizyjnego, po wojnie było gorzej o jeden odbiornik i nie tylko. Wszystkie powojenne telewizory nazywały się „Leningrad” i miały tak małe ekrany (12 X 18 cm), że ustawiano przed nimi wielkie szkła powiększające. Po emisji impresji, zakłócanej ekspresją oglądających, po salach wypełnionych po brzegi szedł szmer niezadowolenia, że ci co tak ładnie tańczyli, powinni się na koniec ładnie ludziom ukłonić. Albo przynajmniej pomachać. Widzowie byli przekonani, że ci tam, w tej skrzynce, widzą telewidzów. Kto miał w rodzinie dziadka kłócącego się ze spikerem albo babcię gadającą do pogodynki, ten wie o co chodzi. Telewizja w domu i zagrodzie była na razie ideą. W trakcie drugiego pokazu dla klasy robotniczej, pan z telewizji zwrócił się do widzów per „proszę państwa”. Jedni śmiali się do rozpuku, drudzy węszyli prowokację.
Na żywo dla całej ludzkości
Największa telewizyjna „domówka” odbyła się nocą z 21 na 22 lipca 1969 roku. Polacy na krzesłach przyniesionych do bogatszych sąsiadów dołączyli do ponad 600 milionów ludzi śledzących pierwsze kroki człowieka na Księżycu. Towarzysz Gomułka, jedyny pierwszy sekretarz bloku wschodniego, który zgodził się na transmisję, miał nadzieję przekonać naród, że w niebie nie ma Boga ani świętych. Tymczasem naród nabrał podejrzeń, że z tym lądowaniem na Księżycu to ściema. Bo jak się wyszło na dwór (tego dnia była pełnia), to z tych dwóch co tam zalecieli, nie było widać ani jednego.
Spikerzy i aktorzy
Informacja i kulturalna rozrywka – Dziennik i Teatr Telewizji. Zaczęło się od półgodzinnych informacji raz w tygodniu. Potem czas emisji się wydłużył i dodano spektakle Teatru Telewizji. Dziewczęca i miła prezenterka Edyta Wojtczak, „czytająca z głowy” Krystyna Loska i dowcipny Jan Suzin, byli twarzami telewizji. Niezmiennie życzyli dobrego odbioru. Z tym bywało różnie, ale z uśmiechem znosili skręt gałek i walenie po wieczku.
Z braku odpowiednich technologii, telewizję robiono na podobnej zasadzie jak Adam Słodowy robił swoje półki na coś tam i stojaki do czegoś tam. Na zakończenie programów pokazywano plansze, drżące w czyichś rękach. Napis „przepraszamy za usterki”, budził zdumienie. Bo skąd ci tam, w telewizji – zastanawiano się - wiedzą, że akurat u nas obraz się popsuł?! Poczucie, że ludzie z telewizji naprawdę goszczą w domach widzów było mocne. Na zakończenie programu mówiono im „dobranoc”, a przy włączonym odbiorniku nikt nie śmiał błysnąć golizną.
Płynie Wisła, płynie
W najstarszym telewizorze produkowanym w Polsce, „Wiśle”, trzy pokrętła służyły do ustawiania jakości obrazu: gałka regulacji kontrastu, jaskrawości i ostrości. Wypadkową tych funkcji podziwiano na ekranie o wymiarach 18 X 24 cm. Ledwie można było na nim odróżnić Zamek w Pieskowej Skale od krakowiaka na lajkoniku. Telewizor był szczytem marzeń Polaka drugiej połowy lat 50. „Wisła”, produkowana na licencji radzieckiego telewizora „Awangard”, powstawała w Warszawskich Zakładach Telewizyjnych. Partia nie od razu dostrzegła propagandowe możliwości tkwiące w szklanym okienku. W końcu jednak zorientowano się, że własny telewizor jest marzeniem większości Polaków, a konsumując marzenie, łatwo przełykać truciznę.