W pamięci Bożeny Krysiewicz (52 l.), mamy Anety, ciągle żywe jest wspomnienie tego dnia, kiedy pierwszy raz w środku nocy zgasło światło, a wraz z nim życiodajna maszyna do dializowania nerek jej córki.
- Nie wiedziałam, co mam robić - opowiada. Kiedy była już bliska załamania się, usłyszała wycie strażackiej syreny. To Jan Malinowski (43 l.) i Marcin Wiśniewski (25 l.) z Ochotniczej Straży Pożarnej w Bronowie pędzili na pomoc.
Dobrze wiedzieli, że bez prądu Aneta umrze. Przywieźli więc ze sobą agregat prądotwórczy. Ich szybka akcja ocaliła życie dziewczynie.
Od tamtej pory dzielni strażacy co noc są w pogotowiu. - To nasz obowiązek - mówią skromnie.
Dzięki pomocy strażaków Aneta może czuć się bezpiecznie. Dalej jednak jej przyszłość to wielka niewiadoma. Tylko przeszczep nerek może sprawić, że będzie normalnie żyć, jednak dawca ciągle się nie znalazł.
- Nie wiem, czy długo jeszcze będę w stanie znosić tę niepewność - zanosi się łzami zrozpaczona mama dziewczyny. Kobieta co miesiąc wydaje majątek na utrzymanie przy życiu dziecka. Liczy, że znajdą się ludzie o dobrych sercach, którzy - niczym ci bohaterscy strażacy - pomogą jej przetrwać ten horror.