Ponad 30 lat rodzina Zielińskich wychowywała nieswoje, trudne dziecko, nie mając pojęcia o fatalnej w skutkach pomyłce, do której doszło na oddziale noworodków. Prz różnych okazjach krewni i znajomi zwracali uwagę na brak podobieństwa Maćka do starszego i młodszego brata. Nie był też podobny do rodziców. Jakby był ulepiony z zupełnie innej gliny, komentowali ludzie. Prawda o szpitalnej zamianie wyszła na jaw, kiedy przed dwoma laty zginęli w pożarze radomskiego pustostanu 30-letni mężczyzna i jego kolega. Miejscowi wiedzieli kim były i czym zajmowały się ofiary. Mężczyźni, Maciej i jego kolega, zbierali i sprzedawali złom. W pustostanie pili alkohol.
Nie można było bez wątpliwości rozpoznać zwłok, zastosowano więc identyfikację za pomocą DNA. Pobrano próbkę od ojca Macieja, Januarego Zielińskiego. Przyszedł wynik, którego państwo Zielińscy kompletnie się nie spodziewali.
Żałoba i groza
To miała być tylko formalność potwierdzająca tożsamość, a tymczasem okazało się, że Maciej nie był biologicznym synem pana Januarego. Kolejne badania, zgodności DNA Macieja i jego matki dały wynik w tym wypadku już oczywisty: również pokrewieństwo pani Elżbiety i Macieja było żadne. Ta wiadomość dotarła tuż przed Bożym Narodzeniem – wspomina Elżbieta Zielińska. Dla rodziny oznaczała, że zwęglone zwłoki nie należą do Maćka. Ulga? Nic podobnego. Horror dopiero się zaczynał. Żeby wykluczyć wątpliwości zrobiono badania porównawcze DNA uzyskanego z osobistych rzeczy Macieja Zielińskiego i materiału genetycznego pobranego ze zwłok. Wynik potwierdził zgodność. Wniosek z tej kryminalistycznej łamigłówki był oczywisty. W pożarze zginął Maciej Zieliński, ale nie był on biologicznym synem Elżbiety i Januarego.
Gdzie jest moje dziecko
Panią Elżbietę nurtuje dzisiaj pytanie, co stało się z dzieckiem, które urodziła w radomskim szpitalu 25 maja 1985 roku? Kim dzisiaj jest 33-latek, a może 33-latka, jej biologiczne dziecko? Zamiany noworodków w szpitalach są rzadkością, ale nie są niemożliwe, o czym świadczy kilka podobnych historii, które wyszły na jaw. Elżbieta Zielińska szuka swojego dziecka. Śledztwo zaczęła od szpitala, odpowiedzialnego za dramat. Tu, gdzie wszystko się zaczęło, w Radomskim szpitalu, nie udzielono jej pomocy. Usłyszała, że dokumentację zniszczono po 20 latach, zgodnie z prawem, i że po ponad 30 latach może liczyć tylko na tak zwaną pocztę pantoflową. Rozpytuje więc ludzi. I nie może uwolnić się od myśli, że jej biologiczne dziecko, gdziekolwiek jest, podświadomie tęskni, czując, że nie należy do rodziny. Bo tak było w przypadku Maćka.