Na wczorajszą rozprawę przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia Jacek T. został doprowadzony z aresztu śledczego. Początek procesu zaczął się po myśli podpalacza. Sędzia Piotr Emrich zgodził się z wnioskiem obrony i samego oskarżonego i zakazał nagrywania i fotografowania w czasie rozprawy.
- Ciekawość zakłada otwartość poznawczą i nieforsowanie z góry ustalonych tez - mądrzył się przed sądem Jacek T., uzasadniając wniosek o wyrzucenie z sali reprezentantów mediów. Kiedy sąd się na to zgodził, oskarżony wyraźnie się rozluźnił, rozsiadł się wygodnie na ławie oskarżonych i zaczął... ziewać. Na jego twarzy nie było skruchy czy poczucia winy.
Przed przesłuchaniem biegłego do spraw pożarnictwa sędzia zarządził godzinną przerwę. Jacek T. został wyprowadzony z sali, a na korytarzu czekali na niego dziennikarze. Kiedy fotoreporterzy zaczęli robić zdjęcia, mężczyzna tak się zdenerwował, że zdołał wyrwać się policjantowi i mimo kajdanek łokciem zaatakować fotografów.
Podczas wczorajszej rozprawy podpalacza nie bronił jego ojciec Michał T. - właściciel kancelarii adwokackiej i członek rady nadzorczej Legii Warszawa. Dlaczego znany mecenas nie reprezentuje już syna?
W sądowych kuluarach się mówi, że zrezygnował z powodu wydarzeń z 22 listopada zeszłego roku. Wtedy podczas rozprawy adwokat wyrwał sędzi z rąk akta i rzucił nimi, wrzeszcząc jak w amoku. Kiedy w końcu udało się wyprowadzić Michała T. z sali, dwaj sądowi strażnicy musieli czekać przed drzwiami, aż opuści budynek.
Podczas wczorajszej rozprawy sędzia zdołał przesłuchać jedynie dwóch świadków i biegłego. Na wyrok trzeba będzie poczekać kilka miesięcy. Jackowi T. grozi do 12 lat więzienia.