- Spalę cię! - groził ten furiat. Niestety, to nie były czcze pogróżki. Zwyrodnialec nie tylko postanowił "ukarać" Edytę, ale i niewinne dzieciątko. Polał denaturatem i podpalił synka i ukochaną. Cudem uratowali ich dziadkowie.
Ten bydlak Przemysław G. pojawił się w Zamościu, gdzie Edyta i maleńki Konradek mieszkają z dziadkami. Został z nimi sam na sam jedynie na kilka minut. To wystarczyło, by z zimną krwią zrealizował swój upiorny plan.
Chlusnął na Edytę denaturatem. Nie oszczędził też leżącego na tapczanie synka. Potem z okrutną satysfakcją podpalił denaturat. Na jego twarzy nie pojawił się nawet grymas, gdy patrzył, jak płonie jego syn. Przeraźliwy płacz malutkiego dziecka na tym bydlęciu nie zrobił najmniejszego wrażenia. Potem ten sadystyczny typ uciekł.
Edyta płonęła jak pochodnia. Ogień pożerał jej włosy, piersi i ręce. Płonąca skóra schodziła z niej płatami. Dziadkowie, którzy usłyszeli przeraźliwy krzyk swojej wnuczki, szybko przybiegli jej na ratunek. Konradka w ostatniej chwili pochwycił w swoje ramiona brat Edyty. Zdążył w ostatniej chwili, bo ogień zaczął już trawić tapczan, na którym leżał chłopczyk. Ojciec potwór został błyskawicznie zatrzymany przez policję.
- Chciałem oszpecić Edytę, żeby nikt inny na nią już nie spojrzał - powiedział. O Konradku, owocu ich krótkiego, ale burzliwego związku, nawet nie wspomniał. Edyta i jej synek leżą w szpitalu. Konradek ma poparzoną buzię i rączkę. Jak informują lekarze, są to poparzenia 1 i 2 stopnia, niezagrażające życiu maleństwa.
Edyta, jego matka, jest dużo bardziej poparzona, ale też nic już jej nie grozi. Potwór, który ich tak urządził, został aresztowany. Powinien zgnić w więzieniu, odsiadując dożywocie, bo tyle mu grozi.