- Nie wierzę, że to ciało mojego Łukaszka - płacze Helena Skrzeczkowska (51 l.), matka okrutnie zamordowanego chłopaka. Bo choć kobieta widziała już zmasakrowane i zwęglone zwłoki syna, choć wszelkie badania potwierdziły jego tożsamość, to zrozpaczona matka nie dopuszcza do siebie myśli, że to ciało Łukasza znaleźli policjanci.
- Jak to możliwe, że niewinnego, spokojnego chłopaka ktoś zamęczył w niewyobrażalny sposób? - pyta pani Helena.
Tragedia rozpoczęła się w niedzielę. Wieczorem Łukasz powiedział mamie, że musi wyjść z domu na 15 minut, żeby spotkać się ze znajomymi. Gdy po godzinie nie wrócił, pani Helena już wiedziała, że coś złego musiało się z nim stać.
Spalone zwłoki pod płotem
Przerażona kobieta nie spała całą noc, a rano pobiegła na policję. Poszukiwania Łukasza nie trwały jednak długo, bo już po południu przypadkowy rowerzysta dokonał makabrycznego odkrycia. 100 metrów od obwodnicy miasta, pod ogrodzeniem opuszczonego składu amunicji mężczyzna zobaczył czarny kształt. Nie przypominało to człowieka. Mężczyzna podjechał więc bliżej i od razu cofnął się zaszokowany tym, co zobaczył.
To były spalone zwłoki chłopaka. Miał ręce uniesione w górę, jakby błagał swoich oprawców o litość. Przerażony rowerzysta wezwał policję i wbiegł do budynku starej prochowni. Tam ujrzał miejsce kaźni Łukasza. Wielka czarna oleista plama ropy, strzępy gazet, a wokół kałuże krwi. Rozrzucone puszki po piwie i lufki do palenia narkotyków. To tutaj zwyrodnialcy torturowali i podpalali Łukasza. Potem przywiązali go sznurem do motoru i wlekli dookoła ruin. Ciało porzucili w trawie.
Policja mówi, że zatrzymanie tych zwyrodniałych morderców to kwestia czasu.