Przewodniczący SLD ponoć obmyślił sobie już plan, który wymusza na kandydatach ustępstwa. Stawka jest wysoka, a po dobiciu zwycięzca walki o poparcie Napieralskiego może też zgarnąć głosy jego elektoratu. A jest o co się bić, bo na lidera lewicy głosowało ponad dwa miliony obywateli.
PO i PiS stoją przed wielkim dylematem. W negocjacjach prawie na pewno pojawi się kwestia wycofania polskich wojsk z Afganistanu, refundacji przez państwo zapłodnienia in vitro, wprowadzenia parytetów dla kobiet.
Szef SLD może sporo ugrać za poparcie Komorowskiego lub Kaczyńskiego. „Dziennik Gazeta Prawna” ujawnia jednak, że cała ta szopka z zabieganiem o względy Napieralskiego jest tylko jednym wielkim podstępem szefa lewicy.
- Lider SLD nie poprze nikogo, bo teraz musimy budować własną siłę" - przyznaje gazecie jeden z posłów lewicy. Wzrost ambicji wiążę się z niespodziewanym poparciem dla Napieralskiego, który w I. turze wyborów uzyskał trzeci wynik.
– Nie będziemy gadać ani z Palikotem, ani z Pomocnikiem, tylko z Decydentem, czyli premierem – „DGP” cytuje jednego z członków sztabu Napieralskiego. To ponoć Janusz Palikot proponował szefowi SLD fotel wicepremiera oraz dwa resorty w rządzie – Zgłoszenie tej propozycji przez Palikota oznacza, że nie jest poważna – twierdzi jeden z czołowych posłów SLD. – Jeśli ma być poważna, to powinien ją złożyć Donald Tusk.
Napieralski robi wszystko, by ustawić liderów PO i PiS w roli petentów zabiegających o jego wsparcie, bez którego nie mają co marzyć o prezydenturze. Przewodniczący jednak nie poprze żadnego, bo to mu się nie opłaca.
Mało tego, jak przewiduje „DGP” nie wejdzie też do koalicji z PO. Wierzy, że po wyborach parlamentarnych będzie jeszcze silniejszy, a licytacja jeszcze ostrzejsza. Zwłaszcza że Sojusz przystąpi do nich już jako nowoczesna lewica.