Tą wstrząsającą, dramatyczną i przerażającą historią od ponad tygodnia żyje cała Polska. Nikt nie może zrozumieć, jak to możliwe, że nocą z 25 na 26 lutego do ciężko chorej Dominiki, która przebywała u swoich dziadków w małej wiosce pod Skierniewicami, dyspozytor pogotowia nie wysłał karetki, a lekarz nocnej pomocy medycznej odmówił wizyty domowej. Nie sposób pojąć tej bezduszności, tym bardziej że dziewczynka miała nudności, biegunkę i blisko 42 stopnie gorączki! Choć dosłownie przelewała się rodzicom przez ręce, dyspozytorowi pogotowia nie zapaliła się "czerwona lampka". Wygłosił jedynie wyuczoną na pamięć formułkę, że trzeba skontaktować się z punktem nocnej opieki medycznej w Skierniewicach. Tam jednak na dyżurze zamiast wymaganych kontraktem z NZF trzech lekarzy, był tylko jeden. Odmówił więc wyjazdu do umierającej Dominiki, bo musiałby zostawić przychodnię bez żadnej opieki.
Taka postawa ludzi, którzy zostali powołani, by ratować ludzkie życie, musiała zakończyć się dramatem. Dominika zmarła, a prokuratura w Skierniewicach wszczęła śledztwo w tej sprawie. Jeżeli śledczy uznają, że dyspozytor lub lekarz nieumyślnie przyczynili się do śmierci dziecka, może im grozić do trzech lat więzienia.