POGRZEB JERZEGO KULEJA: Żegnaj Mistrzu! - WIDEO

2012-07-21 4:00

Tłumy ludzi żegnały w ostatniej drodze życia Jerzego Kuleja (†72), najwybitniejszego polskiego boksera, dwukrotnego mistrza olimpijskiego (Tokio 1964 i Meksyk 1968). Najpierw odbyła się msza święta w katedrze Polowej Wojska Polskiego na warszawskiej Starówce. Potem trumna spoczęła w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach.

Wśród żegnających Kuleja byli politycy (z premierem Donaldem Tuskiem, wicemarszałkiem Sejmu Jerzym Wenderlichem i ministrem sportu Joanną Muchą), artyści (Daniel Olbrychski, Marek Piwowski...) oraz wielkie postacie polskiego boksu (mistrzowie olimpijscy Marian Kasprzyk, Józef Grudzień, Jan Szczepański, Jerzy Rybicki), medaliści olimpijscy w boksie (Janusz Gortat, Paweł Skrzecz, Wiesław Rudkowski, Wojciech Bartnik), złoci medaliści olimpijscy: w skokach narciarskich (Wojciech Fortuna), w skoku wzwyż (Jacek Wszoła), trenerzy: Henryk Kasperczak i Jerzy Engel... i dziesiątki innych gwiazd.

Ale przede wszystkim zjawiły się setki kibiców (w tym kilkunastu Anglików). "Już nie będzie w Polsce takiego boksera" - stwierdzi kanonik Mirosław Mikulski. I to święte słowa.




Stojąc przy trumnie Jurka (z którym skomentowałem przez 15 lat około 6000 walk), pomyślałem sobie, że urodził się... za wcześnie i szkoda, że nie mogłem skomentować Jego walk (chociaż kilka widziałem na żywo jako młody student prawa).

Gdyby Jurek walczył teraz… byłby najwybitniejszym współczesnym bokserem. Za takich uchodzą obecnie Manny Pacquiao i Floyd Mayweather Jr. Nawet mają podobną wagę jak Kulej, który zdobywał olimpijskie złoto w kategorii lekkopółśredniej. Nie mam cienia wątpliwości, że gdyby doszło do walki Kuleja w szczycie jego formy (z Feliksem Stammem w narożniku) z Pacquiao czy Mayweatherem, Jurek wygrałby z nimi "do wiwatu". Postawiłbym na to wszystkie swoje oszczędności.

Ale Jurek już nie powalczy. Nie wypijemy już "szarlotki" (żubrówka z sokiem jabłkowym) pod łapane przez niego na rurkę i potem własnoręcznie wędzone węgorze. Nie polecimy do Las Vegas (podróż 36 godzin, 32 godz. na miejscu), żeby skomentować walkę Andrzeja Gołoty. Nie usłyszę opowieści, jak to codziennie zimą tarza się nago w śniegu, aby zahartować organizm. Nie opowie, jak w Meksyku dostał cios w olimpijskim finale od Requeiferosa i usłyszał dzwony bijące w Warszawie. Widział wtedy trzech Requeiferosów i starał się trafić tego... pośrodku.

"Andrzejku, jakie to życie fajne. Oby trwało jak najdłużej" - powtarzał wielokrotnie Jurek w przerwach naszych relacji, gdy gawędziliśmy o życiu.

Niestety, życie Jurka dobiegło końca. Ale w dobrych zawodach uczestniczył, dobiegł do mety i zasłużył na wieniec laurowy w Niebie.

Żegnaj Przyjacielu

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają