Takiej tragedii tu nigdy nie było - powtarzali wczoraj mieszkańcy Starogrodu, którzy przyszli, by po raz ostatni pożegnać ofiary wypadku w pobliskich Klamrach. Jadąc pod wpływem alkoholu, Mateusz M. spowodował tam wypadek, w którym zginęło siedmioro jego znajomych. Pięcioro jest już w grobach. Dwoje zostanie pochowanych jutro...
Z tym, co się stało, nigdy nie pogodzą się rodzice zabitych dzieci. Ich serca pękły i żadna siła nie jest w stanie ich zabliźnić.
Irena R., mama Mikołaja, długo kurczowo trzymała się trumny. - Proszę, otwórzcie jeszcze na moment wieko. Chcę znowu zobaczyć mojego synka - prosiła w czasie pogrzebu.
Dwa lata temu na tym samym cmentarzu pochowano jej trzyletniego synka. - Teraz nie mam już nikogo - płakała kobieta...
Rodzicom pękły serca, gdy ich dzieci chowano do grobów
Ksiądz proboszcz Henryk Łoziński, który odprawiał nabożeństwo żałobne, prosił wszystkich o modlitwę za młodych ludzi, którzy zginęli w wypadku. Żeby poszli prosto do nieba.
Kapłan znał doskonale wszystkie ofiary wypadku. Brał udział we wszystkich ważnych uroczystościach w ich życiu. Patryk był jego ulubionym ministrantem...
- Módlmy się także do Bożego Miłosierdzia za dar życia - mówił wczoraj proboszcz z ambony. Zwracał się przede wszystkim do młodych ludzi. Kolegów Mikołaja, Patryka, Marka i Bartka. - Bo życie jest bezcenne - dodał. Zaznaczył przy tym w kazaniu, że dla nas, wszystkich ludzi wierzących, śmierć nie jest końcem, tylko początkiem nowego życia.