To byli doświadczeni robotnicy, którzy całe życie przepracowali na przeróżnych budowach. Niejedno widzieli, wiele tragicznych wypadków wydarzyło się na ich oczach. Nigdy by jednak nie przypuszczali, że spotka ich tak koszmarny koniec.
Feralnego dnia podawali beton na uzbrojony strop za pomocą pompy i specjalnego wysięgnika. Stalowe ramię maszyny obsługiwali razem, stojąc tuż pod urządzeniem. Nagle nad swoimi głowami usłyszeli potworny, ogłuszający zgrzyt. Podajnik, obciążony przepływającymi przez niego masami betonu, w jednej chwili złamał się jak zapałka i runął z hukiem na niczego niespodziewających się budowlańców. Obaj fachowcy nie mieli żadnych szans na przeżycie - zginęli na miejscu.
Patrz też: Wrocław: 12-letni bohater wyniósł braciszka z ognia
- Nie mogę w to uwierzyć, po prostu nie mogę - mówi przez zaciśnięte z rozpaczy gardło Krystyna Stanisławczyk (62 l.), żona jednego ze zmarłych tragicznie mężczyzn. Jej córka Elżbieta (26 l.) i zięć Paweł Tarasiuk (27 l.) nie znajdują słów, aby ukoić żal wdowy. - Przecież tata za rok miał przejść na emeryturę... - załamuje ręce 26-latka.
We łzach tonie też rodzina drugiego z budowlańców. - Co my teraz bez niego zrobimy? Jak ja sobie poradzę? - rozpacza Krystyna Iwanicka (56 l.), która teraz sama, bez wsparcia ukochanego męża, będzie musiała zadbać o los dwójki swoich niepełnosprawnych, dorosłych dzieci - Katarzyny (32 l.) i Mariusza (33 l.).
Kto jest winny tej okropnej śmierci? Czy był to ludzki błąd, czy może awaria maszyny?
- Przyczyny tragedii wyjaśni dopiero dochodzenie policji, prokuratury i Państwowej Inspekcji Pracy, ale to wymaga czasu - tłumaczy podkom. Kamil Tomaszczuk (29 l.) z podlaskiej policji.
Jednakże odpowiedzi na te pytania na pewno nie przywrócą życia dwóm doświadczonym budowlańcom.