Nie dojechała, bo pijak prowadzący samochód roztrzaskał się o drzewo. Auto w ułamku sekundy stanęło w płomieniach, a pani Mieczysława spłonęła żywcem, bo kierowca uciekł jak tchórz i nie pomógł jej.
Pani Mieczysława była gospodynią na plebanii w miejscowości Lubień koło Piotrkowa Trybunalskiego. W słoneczne popołudnie postanowiła wybrać się po zakupy. Wyszła na drogę i czekała na okazję. Po kilku minutach obok niej zatrzymał się peugeot z Marcinem J., lekarzem z Piotrkowa za kierownicą. Choć nie było tego po nim widać, był pijany. Mężczyzna zaprosił panią Mieczysławę do środka i pędził jak szalony, przekraczając dozwoloną prędkość. Idiota myślał, że po wódce może bezkarnie łamać wszelkie przepisy. Nie ujechał kilku kilometrów, gdy jego auto wypadło z drogi i uderzyło w przydrożne drzewo. Samochód błyskawicznie stanął w płomieniach. Kierowca zdążył odpiąć pas i uciec z płonącego auta. Pani Mieczysława spłonęła żywcem, w potwornych męczarniach. Kiedy na miejsce dotarli strażacy, mogli już tylko dogasić wrak i wydobyć zwęglone ciało kobiety.
Pijany kierowca trafił do piotrkowskiego szpitala. Tam pobrano mu krew do badań i okazało się, że miał promil alkoholu w organizmie. Za jazdę po pijanemu i spowodowanie śmiertelnego wypadku grozi mu 12 lat więzienia. To śmiesznie mało za zabranie niewinnego ludzkiego życia.