Wydawało się, że to będzie jedna z wielu typowych interwencji. W miniony piątek wieczorem policjanci zostali wezwani przez sąsiadów mieszkającej w bloku na trzecim piętrze Marii N. (62 l.). Niepokoili się, że kobieta nie może otworzyć im drzwi do swojego lokum. Okazało się, że po urazie biodra upadła na podłogę, zasłabła i nie jest w stanie sama się podnieść.
Policjanci poprosili o pomoc strażaków. Ci przyjechali ze specjalnym wysięgnikiem, dzięki któremu mundurowi dostali się przez balkon do środka. Tam, w oczekiwaniu na karetkę, próbowali ustalić tożsamość kobiety. Zapytana o dowód osobisty, powiedziała, że jest schowany w pudełku w innym pokoju. Ale kiedy tylko jeden z funkcjonariuszy dotknął pudełka - nastąpił wybuch. Mężczyźnie urwało trzy palce u dłoni, jego koleżanka i strażak zostali poparzeni.
Łódź. Bokserzy czy gangsterzy pobili 6 policjantów?
Natychmiast po eksplozji ewakuowano 30 mieszkańców bloku, później wybuchowy lokal sprawdzili pirotechnicy. Znaleźli śrut do wiatrówek i tajemniczą substancję chemiczną, które razem stanowiły śmiertelnie niebezpieczny związek. Śledczy ustalili, że środki te gromadził Robert N. (39 l.), syn Marii N., który u niej pomieszkiwał. Mężczyzna został zatrzymany w nocy z piątku na sobotę. Wczoraj usłyszał zarzut narażenia osób przebywających w mieszkaniu na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia oraz doprowadzenie do powstania obrażeń u przeprowadzających interwencję funkcjonariuszy.