Choć od początku roku każdy dzień pani Teresy Grudzień to desperacka walka o zdobycie środków na życie, kobieta znalazła jednak czas i siłę, aby przyjechać wczoraj do Warszawy. Na demonstracji Solidarności razem z koleżankami z pracy wykrzyczały pod oknami gabinetu premiera Donalda Tuska (55 l.) głośne "dość upokarzania pracowników!".
W akcie desperacji
Nie ma się co dziwić desperacji polskich pracowników. Od początku roku na "zielonej wyspie" padło już 300 firm, a 163 tys. osób straciło przez to pracę.
Wielu z nich było wczoraj w stolicy. - Zostaliśmy potraktowani jak niepotrzebne rzeczy - żaliła się nam pani Teresa. 1 maja, w Święto Pracy, dostała wypowiedzenie od upadającej firmy tekstylnej Hans Pauly. Ale już od trzech miesięcy nie dostawała żadnej pensji, było tylko żenujące 400 zł zaliczki za miesiąc luty. - Jestem bez pieniędzy, a muszę z czegoś żyć i opłacać rachunki. Gdyby nie pomoc moich dzieci, nie wiem, jak bym przeżyła - rozpacza.
Nieszczęsna kobieta została tak potraktowana po latach ciężkiej pracy i ciągłych wyrzeczeń. - Od 1996 r. czy sobota, czy niedziela byłam na ich każde kiwnięcie. Dostawałam miesięcznie 1100 zł. Tak mi teraz dziękują! - mówi nam oburzona.
Gdzie był Tusk?
Ale pretensje ma nie tylko do zarządu firmy. - Dlaczego premier nic nie zrobił? - pyta. - W ostatnich wyborach głosowałam na PO. Ale już nigdy nie zagłosuję na tę partię i na pana Donalda Tuska! Jestem wściekła na niego, że podwyższa wiek emerytalny do 67. roku życia! Gdzie ja teraz znajdę jakąkolwiek pracę? W wieku 52 lat?! - pyta kobieta.