Dramatyczną historię rodziny Matusiaków opisywaliśmy wczoraj. Sąd rodzinny ograniczył prawa rodzicielskie i umieścił w sierocińcu ich szóstkę dzieci. Powód był zatrważający: według urzędników Matusiakowie nie zasługiwali na to, by mieć dzieci, bo byli biedni - nie mieli własnego mieszkania, a jedynie je wynajmowali. Zrozpaczeni rodzicie robili wszystko, by odzyskać dzieci, uzbierali pieniądze i pobudowali skromny domek. Sąd zgodził się na powrót malców do Matusiaków. Ale do domu zamiast szóstki wróciła jedynie... czwórka dzieci. Odchodzący od zmysłów rodzice próbowali się dowiedzieć, gdzie jest Justynka (8 l.) i Marcinek (7 l.). Ale ślad po nich zaginął. O ich losie nie wiedzieli nic pracownicy GOPS w Krzywdzie, a sąd w Łukowie odsyłał do domu dziecka. Tam zatrwożeni rodzice dowiedzieli się od dyrektorki placówki, że... nie wie, gdzie są ich dzieci!
Za radą dziennikarza "Super Expressu" kobieta zgłosiła się do instytucji, która powinna jej pomóc: na policję. Jakież było jej zdziwienie, gdy policjanci powiedzieli jej, że nie zamierzają szukać jej dzieci. I podobnie, jak wszyscy inni, odesłali ją do innej instytucji, do sądu.
- Bardzo się zawiodłam, że nie chcieli mi pomóc - ubolewa Anna Matusiak (35 l.). - Myślałam, że przyjmą chociaż jakiś protokół, żeby oficjalnie wszcząć poszukiwania. Zamiast tego doradzili tylko, abym napisała pismo do dyrekcji domu dziecka i łukowskiego sądu z pytaniem, gdzie są moje dzieci. A przecież już się tam dowiadywałam i nic - rozpacza kobieta.
Zobacz też: Przerażeni rodzice Anna i Jerzy Matusikowie pytają dom dziecka: Komu sprzedaliście nasze maleństwa?!
Dziennikarz "Super Expressu" postanowił wyjaśnić sprawę u rzecznika łukowskiej policji. - Dzieci zostały oddane do adopcji - wyjaśnił Andrzej Dudzik i dodał, że policja nie wszczęła poszukiwań, bo nie zaistniało przestępstwo. Ale czy rzeczywiście? Anna (35 l.) i jej mąż Jerzy (37 l.) Matusiakowie są wstrząśnięci. Twierdzą, że jeśli dzieci rzeczywiście zostały adoptowane, zrobiono to nielegalnie, bo nie odebrano im praw rodzicielskich i nawet o adopcji nie poinformowano.