Rutkowski jechał na urodziny syna, gdy nagle na autostradzie jego samochód zatrzymała policja. - Była to typowa kontrola polegająca na przeszukaniu moich rzeczy oraz samochodu. Zabezpieczono trzy telefony komórkowe i iPada - tłumaczy.
Dla wszystkich od razu stało się jasne, że przeszukanie ma związek z prowadzonymi przez Rutkowskiego poznańskimi poszukiwaniami. Detektyw od samego początku zaangażowany był w sprawę zaginięcia Ewy Tylman. Poprosiła go o to rodzina.
Kobietę po wyjściu z imprezy na Starym Rynku w Poznaniu nagrał monitoring, jak idzie ze swoim kolegą Adamem Z. Rutkowski od razu poddał Adama Z. badaniu wariografem i wskazywał, że jest on mocno podejrzany.
- To typ człowieka "za maską". Na spotkanie przyszedł z pełnomocnikiem, od razu wiedziałem, że coś kręci - mówi Rutkowski, który ze swoich spostrzeżeń sporządził notatkę i przekazał mundurowym. Kiedy po 10 dniach zatrzymano Adama Z., bo ten sam przyznał, że widział jak Ewa tonie w Warcie, Rutkowski nie złożył broni. - To jest wciąż nierozwiązane śledztwo. Wciąż nie ma ciała Ewy Tylman - mówi.
Tymczasem Radosławowi B., współpracownikowi Rutkowskiego, prokuratura postawiła zarzut podżegania do składania fałszywych zeznań. Wszystko przez świadka - Karolinę K. Kobieta zeznała, że Radosław B. zapłacił jej tysiąc złotych za zeznanie, że na moście św. Rocha widziała, jak Adam Z. wrzuca do rzeki coś ciężkiego. Był to mylny trop.
Rutkowski odcina się od tych oskarżeń. - Nie znam świadka. Nie kojarzę jej z imienia i nazwiska, nie rozmawialiśmy z nią bezpośrednio - przekonuje.
ZOBACZ: Krzysztof Rutkowski zdradza szczegóły zatrzymania: Nie zostały postanowione mi żadne zarzuty