- Tak, to prawda, policjanci, którzy pracowali przy sprawie brutalnego morderstwa, otrzymali nagrody - mówi Monika Chlebicz, rzecznik KWP w Bydgoszczy. Jak duże? Tego pani podinspektor nie była w stanie ustalić.
- I to jest właśnie ta ich sprawiedliwość - komentuje Edyta Janke, która nawet nie umie się cieszyć wolnością. - Zostałam napiętnowana. Już zawsze sąsiedzi będą na mnie patrzeć jak na morderczynię. Jak wyszłam, mówili, że teraz wynajmą sobie ochronę, bo boją się o swoje życie. A ci, którzy do tego doprowadzili, nawet nie powiedzieli słowa przepraszam...
Jej gehenna trwała 11 miesięcy. Aż tyle czasu zabrało śledczym z Włocławka ustalenie, że trzymają w areszcie niewinną osobę, którą w listopadzie 2013 roku oskarżyli o dokonanie brutalnego mordu na tle rabunkowym. Według nich poderżnęła gardło 59-letniej sąsiadce, a jej 85-letniemu ojcu młotkiem roztrzaskała głowę dla dwóch pierścionków i jednego kolczyka wartych niecałe 500 zł. Śledczy nie znaleźli u niej tych przedmiotów. Wystarczył im fakt, że pod drzwi kobiety doprowadził ich pies tropiący. Nie chcieli słuchać, że Edyta i ofiary mordu przyjaźnili się i często u siebie bywali. Potrzebowali błyskotliwego sukcesu i dążyli doń za wszelką cenę.
- Nie mieli dowodów, to żądali, żebym się przyznała. Straszyli, że wsadzą mojego męża, a dzieci wyślą do domu dziecka - opowiada kobieta. Była przerażona, załamana, zobojętniała na wszystko. Przyznała się. Miesiąc później napisała do prokuratora, że śledczy wymusili to na niej groźbami. Nic to nie dało. Odzyskała wolność dopiero wtedy, gdy pojawiły się ślady, że zbrodnię popełnił kto inny. - I co mi po takiej wolności? - pyta retorycznie ofiara policyjnego sukcesu. Złamanego życia, miesięcy upokorzeń już nic jej nie wynagrodzi.
Zobacz także: BRATOBÓJCA ze Starego Kisielina został doprowadzony do prokuratury