Policjant Arkadiusz M. dźgnął żonę nożem, a potem strzelił sobie w głowę - NOWE FAKTY

2013-01-15 15:29

Tragedia na policyjnym osiedlu w Warszawie. Policjant najpierw próbował zabić żonę, a potem zabarykadował się w mieszkaniu. Kiedy antyterroryści po kilku godzinach przygotowań i prób negocjacji weszli do środka, okazało się, że podkom. Arkadiusz M. (†41 l.) popełnił samobójstwo. Co pchnęło doświadczonego policjanta do takiego kroku?

Parę minut po godz. 10 stołeczni policjanci odebrali dramatyczny telefon.

– Dzwonię z ul. Jagiellońskiej 49. Sąsiad próbował zabić żonę. Teraz zabarykadował się w mieszkaniu. To policjant, jest uzbrojony – krzyczał przerażony głos do słuchawki.

Mundurowi natychmiast pojechali na miejsce. Szybko się okazało, że pod tym adresem mieszka Arkadiusz M. (†41 l.), policjant z wydziału kryminalnego KSP, wraz z żoną Iloną (37 l.) i dwójką dzieci. Kiedy funkcjonariusze próbowali dostać się do mieszkania desperata, wiedzieli już, że żona mężczyzny jest ciężko ranna, ale żyje. Nie mieli jednak pojęcia, co dzieje się z dziećmi małżeństwa, podejrzewali, że mogą być w środku. Było też jasne, że policjant ma broń i potrafi się nią posługiwać. Na miejsce przyjeżdżały kolejne radiowozy, auta straży pożarnej i w końcu grupa antyterrorystyczna. Przez kilka godzin negocjatorzy próbowali porozumieć się z Arkadiuszem M. Bez skutku. W tym czasie antyterroryści zajęli pozycje na dachach i balkonach wokół mieszkania desperata.

W pewnej chwili, kilka minut po godz. 13, dało się usłyszeć 6 następujących po sobie wybuchów granatów hukowych. W tym samym momencie antyterroryści weszli do mieszkania jednocześnie przez okna i wyważając drzwi.

W środku policjanci znaleźli zwłoki podkom. Arkadiusza M.

– Leżał w sypialni, na podłodze, pomiędzy łóżkiem a stojącym przy ścianie dziecięcym łóżeczkiem. Miał ranę w głowie. Po prostu strzelił sobie w skroń – opowiada jeden z funkcjonariuszy, który brał udział w akcji.

Jak nieoficjalnie dowiedział się „Super Express”, wszystko wskazuje na to, że desperat zastrzelił się dużo wcześniej, zaraz po awanturze z żoną. Dlaczego więc policjanci tyle czasu zwlekali z wejściem do środka?

– Decyzja o szturmie zapadła w chwili, w której zyskaliśmy stuprocentową pewność, że nikogo poza mężczyzną nie ma w mieszkaniu – wyjaśnia asp. Mariusz Mrozek (40 l.), rzecznik stołecznej policji. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że chodziło o dwójkę dzieci Arkadiusza M. Mundurowi nie mogli zaatakować, dopóki był choć cień podejrzenia, że któreś z nich może być w środku.

Zaatakował żonę bo podejrzewał, że go zdradzała

Żona Arkadiusza M. (†41 l.), Ilona (37 l.), trafiła do szpitala z ranami ciętymi pleców. Przeszła kilka operacji. Na szczęście jej obrażenia nie okazały się aż tak poważne, jak na początku podejrzewano i życiu kobiety nie zagraża niebezpieczeństwo.

Dlaczego Arkadiusz M. rzucił się na kobietę, która na co dzień pracuje w straży miejskiej, z nożem? Sąsiedzi i znajomi małżeństwa podejrzewają, że poszło o zdradę. Opowiadają, że to nie pierwsza awantura w ich domu. Arkadiusz M. miał skarżyć się kolegom z pracy na to, że kobieta go zdradza.

– On chciał ratować małżeństwo, mimo  że podejrzewał ją o zdradę. Mówił, że jest gotów jej wybaczyć i dla dobra dzieci zapomnieć o upokorzeniach – opowiada kolega Arkadiusza M. Wczoraj, gdy doszło do tragedii, dzieci były poza domem. Młodsze, 3-letnie, było pod opieką babci, natomiast 12-latek jest na zagranicznej wycieczce.

– Dzieci były dla Arka całym światem. Gdyby któreś z nich było w domu, on na pewno nie podniósłby ręki na Ilonę – dodaje znajomy desperata. Inny kolega, który pracował z nim 15 lat mówił natomiast, że Arkadiusz był sumiennym funcjonariuszem, spokojnym człowiekiem. Na pewno nie nadużywał alkoholu.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki