Parę minut po godz. 10 stołeczni policjanci odebrali dramatyczny telefon.
– Dzwonię z ul. Jagiellońskiej 49. Sąsiad próbował zabić żonę. Teraz zabarykadował się w mieszkaniu. To policjant, jest uzbrojony – krzyczał przerażony głos do słuchawki.
Mundurowi natychmiast pojechali na miejsce. Szybko się okazało, że pod tym adresem mieszka Arkadiusz M. (†41 l.), policjant z wydziału kryminalnego KSP, wraz z żoną Iloną (37 l.) i dwójką dzieci. Kiedy funkcjonariusze próbowali dostać się do mieszkania desperata, wiedzieli już, że żona mężczyzny jest ciężko ranna, ale żyje. Nie mieli jednak pojęcia, co dzieje się z dziećmi małżeństwa, podejrzewali, że mogą być w środku. Było też jasne, że policjant ma broń i potrafi się nią posługiwać. Na miejsce przyjeżdżały kolejne radiowozy, auta straży pożarnej i w końcu grupa antyterrorystyczna. Przez kilka godzin negocjatorzy próbowali porozumieć się z Arkadiuszem M. Bez skutku. W tym czasie antyterroryści zajęli pozycje na dachach i balkonach wokół mieszkania desperata.
W pewnej chwili, kilka minut po godz. 13, dało się usłyszeć 6 następujących po sobie wybuchów granatów hukowych. W tym samym momencie antyterroryści weszli do mieszkania jednocześnie przez okna i wyważając drzwi.
W środku policjanci znaleźli zwłoki podkom. Arkadiusza M.
– Leżał w sypialni, na podłodze, pomiędzy łóżkiem a stojącym przy ścianie dziecięcym łóżeczkiem. Miał ranę w głowie. Po prostu strzelił sobie w skroń – opowiada jeden z funkcjonariuszy, który brał udział w akcji.
Jak nieoficjalnie dowiedział się „Super Express”, wszystko wskazuje na to, że desperat zastrzelił się dużo wcześniej, zaraz po awanturze z żoną. Dlaczego więc policjanci tyle czasu zwlekali z wejściem do środka?
– Decyzja o szturmie zapadła w chwili, w której zyskaliśmy stuprocentową pewność, że nikogo poza mężczyzną nie ma w mieszkaniu – wyjaśnia asp. Mariusz Mrozek (40 l.), rzecznik stołecznej policji. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że chodziło o dwójkę dzieci Arkadiusza M. Mundurowi nie mogli zaatakować, dopóki był choć cień podejrzenia, że któreś z nich może być w środku.
Zaatakował żonę bo podejrzewał, że go zdradzała
Żona Arkadiusza M. (†41 l.), Ilona (37 l.), trafiła do szpitala z ranami ciętymi pleców. Przeszła kilka operacji. Na szczęście jej obrażenia nie okazały się aż tak poważne, jak na początku podejrzewano i życiu kobiety nie zagraża niebezpieczeństwo.
Dlaczego Arkadiusz M. rzucił się na kobietę, która na co dzień pracuje w straży miejskiej, z nożem? Sąsiedzi i znajomi małżeństwa podejrzewają, że poszło o zdradę. Opowiadają, że to nie pierwsza awantura w ich domu. Arkadiusz M. miał skarżyć się kolegom z pracy na to, że kobieta go zdradza.
– On chciał ratować małżeństwo, mimo że podejrzewał ją o zdradę. Mówił, że jest gotów jej wybaczyć i dla dobra dzieci zapomnieć o upokorzeniach – opowiada kolega Arkadiusza M. Wczoraj, gdy doszło do tragedii, dzieci były poza domem. Młodsze, 3-letnie, było pod opieką babci, natomiast 12-latek jest na zagranicznej wycieczce.
– Dzieci były dla Arka całym światem. Gdyby któreś z nich było w domu, on na pewno nie podniósłby ręki na Ilonę – dodaje znajomy desperata. Inny kolega, który pracował z nim 15 lat mówił natomiast, że Arkadiusz był sumiennym funcjonariuszem, spokojnym człowiekiem. Na pewno nie nadużywał alkoholu.