Koledzy ciężko rannego funkcjonariusza są pewni, że Andrzej S. czuł się zaszczuty i był zmuszany do przejścia na wcześniejszą emeryturę przez insp. Pawła N., szefa gnieźnieńskiej policji. - W komendzie mobbing i upokarzanie były na porządku dziennym - mówią zgodnie policjanci.
W gnieźnieńskiej policji wrze. Samobójczy krok Andrzeja S., który cudem przeżył strzał w głowę i walczy o życie w poznańskim szpitalu, przelał czarę goryczy.
- Nie mam wątpliwości, Andrzej był ofiarą insp. Pawła N., komendanta powiatowego policji w Gnieźnie - mówi Krzysztof Hernacki, naczelnik drogówki w Gnieźnie. Dzień wcześniej inny policjant też próbował targnąć się na swoje życie, ale policjanci szybko udaremnili krok desperata.
Ten wieczór nie tak miał wyglądać. Doświadczony policjant z 24-letnim stażem przyszedł przed godz. 20 na służbę. Był oficerem dyżurnym i to on przyjmował codziennie dziesiątki zgłoszeń. Ale tego dnia postanowił nie siadać w dyżurce. Wziął broń i zamknął się w łazience. Chwilę później po komendzie rozniósł się przeraźliwy huk. Oczom policjantów, którzy przybiegli do toalety, ukazał się straszny widok. Na podłodze leżał Andrzej S. Strzał na szczęście nie był śmiertelny, ale stan mężczyzny jest wciąż bardzo poważny. Lekarze walczą o jego życie.
Koledzy Andrzeja S. mówią wprost: to skutek tego, co działo się od ponad roku w komendzie. Lista zarzutów wobec komendanta jest bardzo długa. - Wysyłał nas na wcześniejsze emerytury, nazywał mięsem armatnim, ubliżał - mówi Krzysztof Hernacki, który też czuje się poszkodowany. Jego zdaniem komendant wprowadził w Gnieźnie terror i wielokrotnie przekraczał swoje uprawnienia. Desperacki krok Andrzeja S. miał być jego zdaniem tego konsekwencją.
- Andrzej jest jedynym żywicielem rodziny, ma niepełnosprawne dziecko, nie mógł odejść na emeryturę - opowiada Hernacki. Sprawą próby samobójczej zajął się już prokurator, a komendant poszedł na urlop. Szef wojewódzki policji po spotkaniu z funkcjonariuszami zapowiedział, że komendant z Gniezna straci stanowisko.