- Ten handlarz zaczął uciekać. Dwóch policjantów w cywilu pobiegło za nim. W przejściu pod torami zaczęła się szarpanina. Wtedy usłyszałem strzał. Kiedy się obejrzałem, ten Nigeryjczyk leżał na ziemi w kałuży krwi, a funkcjonariusz próbował zatamować krwawienie - opowiada Patryk, świadek zdarzenia.
Policjanci przyjechali na bazar wczoraj o godz. 10. Przeprowadzali kontrolę. Kiedy podeszli do kilku czarnoskórych handlarzy, jeden z nich, Max I. (†36 l.), zaczął uciekać. Dwaj funkcjonariusze ruszyli za nim i złapali go w przejściu pod torami.
Przeczytaj koniecznie: Warszawa: W poniedziałek zamknietych 120 szkół i przedszkoli
Z relacji świadków wynika, że próbowali go obezwładnić, jednak mężczyzna cały czas bronił się i wyrywał. Po chwili kilkunastu jego kolegów otoczyło policjantów. Zaczęła się szarpanina i przepychanki. Max I. prawdopodobnie próbował zabrać broń jednemu z funkcjonariuszy. Wtedy padł strzał.
Mimo że policjanci próbowali udzielić pomocy postrzelonemu Maksowi I. i zatamować krwawienie, mężczyzna zmarł. Nigeryjczyk mieszkał w Polsce od 8 lat, handlował na stadionie butami. Osierocił trójkę dzieci.
Jego żona, Polka - Monika I., która też była na miejscu, nie mogła uwierzyć w to, co się stało. - Zastrzeliliście mi męża! Co ja teraz mam zrobić, jak to wytłumaczę dzieciom? - wykrzykiwała przez łzy kobieta w kierunku policyjnego kordonu. Uspokoiła się dopiero, kiedy zajął się nią policyjny psycholog.