Gdy jesteś imigrantem w Berlinie, nawet legalnie pracującym i karnie płacącym podatki, to na wszystko musisz uważać. Bo wystarczy donos sąsiadów, a urzędnicy Jugendamtu, niemieckiego urzędu ds. dzieci i młodzieży, wtargną w asyście policji do twojego domu i bez dania racji odbiorą ci dziecko. To właśnie spotkało Jacka (54 l.) i Renatę (35 l.) Kubiaków.
- Było po siódmej, ja jeszcze spałem, a żona szykowała się do kąpieli, kiedy sforsowali drzwi mieszkania - opowiada pan Jacek, przedsiębiorca budowlany. - Nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Chwilę później rozespana Andżelika była już w rękach urzędniczki, która wyniosła ją z domu. Dziewczynka trafiła do domu dziecka, a Kubiakom błyskawicznie odebrano prawa rodzicielskie. Powód? Nadużywają alkoholu i nie zapewniają córce właściwej opieki.
Rodzice odebrali niemieckim urzędnikom córeczkę! Szczęśliwy koniec historii
- To były wyssane z palca zarzuty. Żona jest abstynentką, a ja piję sporadycznie. Potwierdziło to badanie próbek naszych włosów. Myślę, że ten koszmar zawdzięczamy niemieckim sąsiadom, którzy na nas donieśli, bo parę razy ich uciszałem, gdy balangowali po nocy. Gdyby nie Marcin Galla, prezes działającego w Berlinie Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, Kubiakowie niewiele by wskórali. To on zajął się sprawą i po kilkumiesięcznej batalii sąd w Berlinie przywrócił Kubiakom prawo do dziecka. Mało tego - orzekł, że taka sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca. Teraz Kubiakowie będą żądać odszkodowania. - Nawet 1000 euro za każdy dzień rozłąki z dzieckiem - mówi pan Jacek. Tym bardziej że przez tę historię dostał ciężkiego zawału serca i musiał zamknąć firmę.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Zobacz: Przełom w sprawie Maddie McCann? Nowi podejrzani zostaną przesłuchani!