To nieprawda, że zmiana warty w Białym Domu nie będzie miała wpływu na politykę USA wobec Polski. Sądzić inaczej to krótkowzroczność.
Nawet zwolennicy Obamy przyznawali, że jeśli chodzi o politykę zagraniczną, ich kandydat musi się jeszcze wiele nauczyć. Zna Afrykę, skąd pochodzą jego przodkowie, Indonezję, w której mieszkał, ale Stary Kontynent to dla niego terra incognita. A jeśli tak, to co dopiero mówić o Polsce! Być może ze względu na podobnie brzmiącą po angielsku nazwę myli mu się z Holandią, tak jak pomylił KL Auschwitz z obozem w Buchenwaldzie, który wyzwalał w 1945 r. jego kuzyn.
Czy możemy zatem liczyć na budowę tarczy antyrakietowej, która ma przecież chronić nie tylko USA, ale również Polskę? Demokraci nie są jej fanami. A stosunek do jawnie wrogich nam władz Rosji? Bardziej miękki, przekreślający politykę Reagana czy Busha seniora. Nie od dziś wiadomo, że partnerski dialog z Moskwą to najgorsza taktyka. W końcu co z poparciem dla naszej polityki wschodniej, euroatlantyckich aspiracji Ukrainy, Gruzji? A wizy? Też nie ma się co łudzić. Polska potrzebuje jednak sojuszu z Ameryką. I nie mają racji ci, którzy twierdzą, że silny protektor na Zachodzie jest tym samym, co kiedyś na Wschodzie. Nie mylmy okupacji z partnerską współpracą między wolnymi krajami.
Jednak nowy sojusz z Ameryką, na który liczy Polska i Europa, nie będzie dotyczyć tylko polityki, ale również kwestii obyczajowych, światopoglądowych. Wątpliwe, aby Obama całkowicie wyleczył się z młodzieńczego zauroczenia skrajnie lewackimi "wartościami". Może zatem lepiej odczekać cztery lata, kiedy skończy się kadencja 44. prezydenta Stanów, i wtedy pomyśleć o odnowieniu współpracy z kolejną, mądrzejszą od bushowskiej, republikańską administracją.
Tadeusz Płużański.
Szef działu Opinie "Super Expressu". Ma 37 lat