Po ujawnieniu przez "Dziennik", że Stefan Zielonka przepadł jak kamień w wodę sprawą zajęli się posłowie.
W trybie pilnym wezwali do Sejmu szefa wywiadu wojskowego Radosława Kujawę. Efekt spotkanie przyprawił parlamentarzystów o zdumienie. Tłumaczenia pułkownika Kujawy były tak zaskakujące, że aż trudno było w nie uwierzyć. Okazało się bowiem, że przez dwa tygodnie wywiad nie miał pojęcia, że zniknął jeden z kluczowych pracowników!
Przed zniknięciem chorąży był na kilkutygodniowym zwolnieniu lekarskim. Gdy jego czas minął, szyfrant nie stawił się w pracy, ale w wywiadzie nie wywołało to niepokoju. - Myśleli, że żołnierz dośle im L4 na kolejne dni, szefowie zainteresowali się sprawą dopiero po dwóch tygodniach - mówi "Dziennikowi" jeden z członków sejmowej speckomisji.
Co ciekawe, przy okazji zaginięcia wyszło także na jaw, że przez lata tajna służba nie miała pojęcia o kłopotach rodzinnych chorążego. Szyfrant zdradzał objawy depresji, ale to nie wzbudziło niepokoju przełożonych.
Niewykluczone również, że po ujawnieniu zaginięcia specsłużby próbowały tuszować sprawę i nie informowały o sprawie Zielonki innych służb ani premiera czy Ministerstwa Obrony Narodowej.