Policja w Poznaniu domaga się ukarania na drodze sądowej kilkudziesięciu uczestników demonstracji, będącej formą wyrażenia poparcia dla protestujących Ukraińców. Ludzie skrzyknięci spontanicznie przez Olenę Ponomariową pojawili się w czwartek na poznańskim Placu Wolności z niebiesko-żółtymi flagami i wstążkami. Na miejscu dowiedzieli się od policji, że zgromadzenie jest nielegalne. I choć funkcjonariusze demonstracji nie przerwali, to zapowiedzieli, że skierują sprawę do sądu. Uczestnikom protestu grozi kara grzywny lub nawet 2 tygodnie aresztu.
PRZECZYTAJ: Ukraina będzie walczyć do końca. Kijowski Majdan nie cofną się
Olena Ponomariowa, studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, odpiera zarzuty. Pomysłodawczyni zgromadzenia twierdzi, że tego samego dnia udała się do urzędu miasta, aby zgłosić demonstrację. Tam powiedziano, jej, ze jest już za późno, ale obsługujący ją urzędnik miał dodać, że nie ma nic przeciwko zgromadzeniu, napisał portal natemat.pl. Olena udała się również do straży miejskiej.
- Poszłam do straży miejskiej, nie mieli nic przeciwko. Powiedzieli, że nie musimy informować policji – dodaje Olena.
PRZECZYTAJ: Król Ringu Witalij Kliczko na prezydenta Ukrainy
Zupełnie inaczej całą sprawę przedstawia Katarzyna Wilk, szefowa wydziału spraw obywatelskich urzędu miasta.
- Pracownik doradził tym paniom, by mimo wszystko powiadomiły policję. Dla własnego bezpieczeństwa. Złamały prawo, muszą ponieść konsekwencje. Sugerowaliśmy, by przełożyły manifestację na inny termin, nie były zainteresowane – przekonuje.
Jak przyznał Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, policja może odstąpić od skierowania sprawy do sądu. I jego zdaniem takie rozwiązanie byłoby najlepsze.
- Ta manifestacja spełnia kryteria zgromadzenia spontanicznego. Została zwołana w odpowiedzi na nagłe, ważne wydarzenie, którego nie dalo się przewidzieć – komentuje Bodnar.