Tym porwaniem żyła cała Polska. W biały dzień 10-letnia dziewczynka została uprowadzona spod domu w podszczecińskiej wiosce Wołczkowo i wszelki ślad po niej zaginął. Akcja policji, która rozpoczęła się nazajutrz, objęła polsko-niemieckie pogranicze. Jeszcze wtedy nie było wiadomo, że porywacz wywiózł dziecko do Niemiec, ale brano pod uwagę i taką hipotezę. Szybko się ona potwierdziła, gdy na drodze pomiędzy miejscowościami Linken i Bismark odnaleziono but należący do Mai. Zgubiła go podczas jednego z postojów, gdy próbowała uciec porywaczowi. Adrian M. pobiegł za nią, przewrócił, a potem brutalnie wrzucił ją do auta, łamiąc jej przy okazji dwie kości lewej nogi.
- Groził, że mnie ukatrupi - relacjonowała Maja, gdy już została odbita z rąk porywacza. Stało się to dzięki pomocy niemieckiej policji. To ona aresztowała Adriana M. i przekazała polskim śledczym. Wtedy też okazało się, że mężczyzna ma już na koncie wyrok za kidnaping. W Anglii, dokąd w dzieciństwie wyjechał z rodziną, uprowadził małoletnią dziewczynkę, za co sąd w Leeds skazał go na półtora roku więzienia. Potem deportowano go do Polski. Słowem - recydywista.
Już wtedy śledczy zaczęli podejrzewać, że Adrian M. może być psychicznie chory. Teraz potwierdzili to biegli. Według nich, porywając Maję, mężczyzna miał zniesioną poczytalność. Wczoraj mieli to potwierdzić w sądzie, ale...
- Nie stawili się na rozprawie, usprawiedliwiając się innymi obowiązkami. Zostały natomiast odczytane zeznania świadków, sąd wysłuchał też rodziców dziewczynki i wyjaśnień porywacza - powiedział nam Michał Tomala, rzecznik Sądu Okręgowego w Szczecinie. Wszystko to jednak pozostaje tajemnicą, bo proces toczy się za zamkniętymi drzwiami. Kolejna rozprawa 26 września.
Zobacz: Wielkopolskie. Będę kaleką, bo kierowca wietrzył autobus