Przez pierwszy odcinek drogi do rodziców szłam trasą jak zwykle. Byłam już na ul. Żeromskiego - tuż przed wiaduktem niedaleko kościoła - kiedy przy komisariacie dopadło mnie przeczucie, że coś się może stać. Wtedy odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę. Szedł za mną, ale gdy się odwróciłam, wyraźnie zwolnił krok.
Przestraszyłam się. Przyspieszyłam z tym wózkiem, dosłownie wyrwałam do przodu. Najpierw pomyślałam, że może chodzić o mnie. Kiedy doszłam do wiaduktu, ponownie się odwróciłam, ale już go nie było widać. Myślę, że musiał przystanąć. Postanowiłam nie czekać, nie sprawdzać, co się z nim stało. Przeszłam pod ul. 3 Maja i znalazłam się na placu parkowym. Jest tam przystanek autobusowy, ale był wieczór i nie zdecydowałam się wsiąść, wiem, że o tej porze jeździ jeden autobus na godzinę.
Nie chciałam ryzykować stania na przystanku, wolałam być w ruchu. Zresztą poczułam się trochę pewniej. Tam jest spory ruch, widziałam wielu ludzi. Szłam skrajem parku przy drodze po chodniku.
Dzwoniłam też wtedy do brata, ale powiedziałam mu tylko, gdzie jestem. Przeszłam przez przejście dla pieszych z sygnalizacją świetlną. Wtedy dzwoniłam do męża. Denerwował się, że nie ma mnie jeszcze u mamy, ale nie powiedziałam mu o mężczyźnie, nie chciałam go denerwować. W tym miejscu zazwyczaj idę przez park, ale tym razem zdecydowałam, żeby iść ulicą, bo jest oświetlona i więcej tam ludzi. Wtedy, koło szkoły Emilii Plater zobaczyłam tego mężczyznę po raz drugi. Był w odległości ok. 150 metrów ode mnie. Skręciłam w ul. Urbanowicz, minęłam restaurację i dworzec autobusowy. Rozglądałam się już dookoła, ale znów gdzieś zniknął. Byłam blisko bloku, w którym mieszkają rodzice i w którym się wychowałam. Postanowiłam skręcić w osiedle pomiędzy wysokie bloki.
Pomyślałam, że jak będę się drzeć, to tutaj na pewno mnie ktoś usłyszy. Jak minę wysokie bloki - pomyślałam - to będę już w domu. Skręciłam w alejkę oświetloną - za drugim blokiem. Wjechałam na most. Byłam już tak blisko domu, że się przestałam oglądać. Widziałam blok mamy. Byłam na chodniku między dwoma blokami, gdy po chwili dostałam w głowę. Po prostu zgasło mi światło. Nie słyszałam żadnych kroków, nic. Nagle po prostu ciemno, czarno.
Jak długo leżałam, nie wiem, obudził mnie mężczyzna, szarpał mnie, pamiętam, że miał strasznie zimne ręce. Jak się zaczęłam poruszać, przestał. Zobaczyłam kobietę. Wtedy usłyszałam nie wiem do kogo kierowane zdanie: "gdzie jest jej dziecko?". To mnie w moment otrzeźwiło. Odzyskałam siły, na kolanach podeszłam do wózka. Nie było Madzi! Widziałam tylko maskotkę, liska, który zawsze jej siedział na ramieniu. Kładłam go jej koło głowy, bo grał melodyjki.
W tym samym czasie zadzwonił Bartek, nie wiem, co mu mówiłam, pewnie, że ktoś porwał Magdę. Pojawił się ktoś z karetki pogotowia, zabrali mnie do środka. Dali jakiś zastrzyk...