Pani Alicja Kruk (75 l.) pociesza córkę, dokarmia i przynosi jej zakupy. Patrząc na pełne siaty, jakie taszczy do mieszkania córki, można mniemać, że ta szybko w Sejmie się nie pokaże.
Lublin, jeden z osiedlowych sklepów. Matka Elżbiety Kruk w towarzystwie znajomej kręci się między sklepowymi półkami. Od razu widać, że zanosi się na większe zakupy. W koszyku starszej pani pojawia się masło, chleb, mrożonki oraz papier toaletowy. Pani Alicja kilka razy odchodzi od kasy i wraca z kolejnymi produktami. - Córka będzie w Warszawie dopiero w przyszłym tygodniu - ucina smutnym głosem kobieta. I nie chce już rozmawiać o piątkowej "niedyspozycji" córki. - Dajcie już spokój - mówi.
"Niedysponowana" posłanka tymczasem wciąż unika świata. Kiedy próbowaliśmy się z nią skontaktować przez domofon, usłyszeliśmy, że właśnie szykuje się do oglądania mszy św. w telewizji Trwam. Potem domofon milczał jak zaklęty.
Przypomnijmy: w piątek w Sejmie Elżbieta Kruk zdradzała typowe objawy choroby filipińskiej - mętny wzrok, chwiejny krok i bełkotliwa mowa. Zapytana przez dziennikarzy o powody swojej niedyspozycji, była wyraźnie zakłopotana.
- W związku z tym, że co... Że miałam urodziny dwa dni temu? Ja potrafię pracować dobrze. Potrafię coś tam, coś tam... - tłumaczyła bez ładu i składu. Z opresji wybawili ją partyjni koledzy, którzy niemal siłą odprowadzili "zmęczoną" posłankę do hotelu sejmowego.