Jerzy Gosiewski nie bardzo wie, co o tym wszystkim sądzić. Zarzeka się, że bardzo szanuje Przemysława Gosiewskiego. W końcu są dalekimi krewnymi.
- Gdy rozdawałem ulotki, to ludzie mówili mi, że na mnie zagłosują, ale na Gosiewskiego to za żadne skarby - gorzko uśmiecha się polityk. - Nie wiem, dlaczego tak bardzo nie lubią Przemka - zachodzi w głowę niedoszły europoseł.
Obu Gosiewskich poza przynależnością do jednej partii i nazwiskiem prawie wszystko różni. Przemysław lubi brylować w telewizji, Jerzy jest typem milczka. Szef klubu PiS nie budzi respektu swoją posturą. Co innego jego krewniak, postawny mężczyzna, który pokonał dzika gołymi rękoma. Tak! Poseł do tej pory wspomina walkę z wielkim odyńcem. - Szarżował na mnie z dziesięć razy. Z lewej nogi miałem już prawie tylko strzępy. W prawej miałem rozerwaną tętnicę - opowiada z wypiekami na twarzy. Jerzemu Gosiewskiemu udało się pokonać dzika dopiero w bliskim zwarciu. - Wepchałem mu rękę w gardło, drugą zadałem potężne uderzenie w oko. Udało mi się to oko wybić. Poraniony dzik uciekł - wspomina dzielny poseł. Jak widać, lepiej Jerzemu Gosiewskiemu w drogę nie wchodzić. Przemysław Gosiewski może być jednak spokojny o swoje zdrowie. Pan Jerzy przekonuje, że krewniaka nie ruszy.