Palikot ryzykował życie, by zdążyć do córki

2009-02-24 9:45

Janusz Palikot (45 l.) gnał na złamanie karku, by zdążyć na narodziny swojej pierwszej córeczki - Zosi. Nie były go w stanie powstrzymać śnieżyca, zapadające ciemności ani pokryty śniegiem pas startowy. Z prędkością prawie 300 km pomknął do Lublina, wprost na salę porodową. Na szczęście zdążył!

Niedziela, 22 lutego. Olsztyn. Janusz Palikot uczestniczy w kampanii wyborczej kandydata PO na prezydenta miasta. Co chwila zerka na zegarek. Już na pierwszy rzut oka widać, że myślami jest zupełnie gdzieś indziej. - Moja żona Monika jest w szpitalu - zdradza nam podniecony. - Za chwilę na świecie pojawi się Zosia. To moja pierwsza córka (poseł ma trzech synów - red. ). To wielkie przeżycie. Wprost nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę - dodaje.

Tuż przed godziną 15 Palikot niemal wbiega do prywatnego samolotu. I choć pogoda jest fatalna, jego cessna z maksymalną prędkością kieruje się na południe, do Lublina.

Niespełna trzy godziny później polityk wprost z lotniska mknie terenowym range roverem do Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie. Spieszy się, jak każdy ojciec w takiej sytuacji. - Gdyby to był czwarty syn, może czułbym się pewniej - rzuca, maszerując na porodówkę.

Zosia przyszła na świat dzięki cesarskiemu cięciu. Zdenerwowany tata czekał na sali operacyjnej i przez szybę patrzył na leżącą na stole żonę. "Lekarze i pielęgniarki w niebieskich fartuchach wykonywali coś w rodzaju tańca (...). I nagle ten krzyk - jest! Esse! Żadne wyjaśnienia, teorie, spekulacje, widoki na elektronicznych ekranach, które miały mnie przygotować, nic nie pomogło" - napisał na gorąco na swoim internetowym blogu.

Widać, że ten twardziel i pierwszy sejmowy skandalista mocno przeżył narodziny córeczki.

Doszło nawet do tego, że zamiast o polityce, myśli o... lalkach oraz kredkach. I tak trzymać, panie Januszu!

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają