Pan Mirek nie zna lepszej formy relaksu niż grzybobranie. A że tegoroczny wysyp jest niesamowity, po pracy dziarsko ruszył w las. Z pochyloną nisko głową, długo błądził w kniei otaczającej Pożarów (woj. lubuskie). Szperał kijem w ściółce, odgarniał liście i co chwila wkładał do koszyka jakiś dorodny okaz.
Nagle ciarki przeszły mu po plecach. Stopy ugrzęzły mu w gęstej mazi. Próbował je wyciągnąć, ale tylko zapadały się bardziej. Nie mógł zrobić kroku...
- Ratunku, tonę w bagnie! - krzyczał, ale nikt go nie słyszał. Błoto wciągnęło go już po pas...
"Jedyny ratunek to komórka" - pomyślał wtedy, wyciągając telefon z kieszeni. A- Jestem tutaj, pomóżcie - wychrypiał ostatkiem sił.
Po kilku sekundach między drzewami zamajaczyły mu mundury strażaków. Był uratowany!
- Nie mogliśmy użyć ciężkiego sprzętu, bo to bagna, a potrzebujący pomocy człowiek był oddalony od twardego terenu aż o dwieście metrów - mówi Paweł Grzymała ze straży pożarnej w Żaganiu.
PRZECZYTAJ: Dolnośląskie: Telefonicznie odnaleźli grzybiarza
W końcu strażacy dotarli do grzybiarza, używając sani lodowych. Metr po metrze podciągali się do prawie nieprzytomnego z zimna i zmęczenia mężczyzny. W końcu wydobyli go z bagna.
- Myślałem, że już jestem jedną nogą na drugim świecie i nagle zobaczyłem, jak się do mnie zbliżają te sanie. To było tak, jakby ci ratownicy dali mi nowe życie - mówi wzruszony pan Mirosław.