To miała być banalnie prosta sprawa. Wszak niedawno zmieniły się przepisy i teraz nie trzeba już przychodzić do parafialnej kancelarii ze świadkami, tylko wystarczy pisemne oświadczenie o wystąpieniu z Kościoła. - Byliśmy przekonani, że załatwimy wszystko w pięć minut, a tu zaczęły się schody - opowiadają Paulina i Dawid. Oto bowiem proboszcz Bolesław Kaźmierczak zaczął piętrzyć problemy. - Obejrzał tylko dokumenty, po czym oznajmił nam, że go... nie ma! I wyszedł! - skarżyła się pani Paulina na łamach "Gazety Wrocławskiej".
Rodzeństwo jednak nie straciło rezonu ani wiary, że może wypisać się z Kościoła. Zgodnie oświadczyło, że nie opuści kancelarii, póki nie otrzyma potwierdzenia, że ich wnioski zostały przyjęte. Wtedy też doszło do niespodziewanego zwrotu sytuacji. Duchowni uznali, że Paulina i Dawid wszczynają awantury i wezwali na plebanię policję!
- Patrol, który tam pojechał, nie stwierdził łamania prawa! - mówi Łukasz Dutkowiak, oficer prasowy dolnośląskiej policji. Policjanci musieli jednak huknąć na proboszcza, bo nie miał ochoty ich słuchać i co rusz wychodził z kancelarii. Dopiero wtedy w asyście funkcjonariuszy strony się porozumiały i ksiądz przyjął wnioski.
Mimo szczęśliwego finału Paulina i Dawid nie chcą ujawnić ani swoich twarzy, ani nazwisk. Po prostu nie są pewni, do czego jeszcze zdolny jest duchowny, skoro nasłał na nich policję. Najzwyczajniej się boją. - Zapewniam, że nic im nie grozi ze strony proboszcza. Nikogo do wiary zmuszać nie możemy - uspokaja ks. Rafał Kowalski, rzecznik prasowy wrocławskiej kurii. Zachowania księdza Kaźmierczaka oceniać nie chce. - Przecież mnie tam nie było - mówi.
ZOBACZ: Pogrzeb Roberta Leszczyńskiego nie będzie katolicki przez APOSTAZJĘ?