Tragiczny wypadek pamięta jak przez mgłę. Jechali z kolegami wozem strażackim na sygnale.
- To było nietypowe wezwanie - mówi Sławomir. - Pędziliśmy, by reanimować starszego mężczyznę. Nie mogła do niego dojechać szybko karetka. A my byliśmy bliżej...Niestety, strażacy nie dotarli na miejsce. Nagle przed nimi wyrósł wielki tir. - Pojawił się nie wiadomo skąd. Nie miałem szans na hamowanie, nie miałem gdzie uciekać - wspomina wypadek.
Patrz też: Chrząchowa: WSKOCZYŁEM do studni, żeby RATOWAĆ synka
Więcej
https://www.se.pl/wiadomosci/polska/wskoczyem-do-studni-zeby-ratowac-synka-aa-WzXA-eiZi-fHTn.html
Samochody zderzyły się czołowo. Kabina wozu strażackiego została dosłownie zmiażdżona. - To cud, że Sławek przeżył - mówią koledzy strażaka. Miał jednak uszkodzoną śledzionę i złamaną rękę. Trzeba było mu amputować obie zmiażdżone nogi. Początkowo mężczyzna był załamany. Szybko jednak doszedł do siebie. Wypadek nie odebrał mu chęci niesienia pomocy innym.
- Praca to całe moje życie - mówi.
- Marzę tylko o niej.
Aby Sławomir mógł znów być strażakiem, potrzebna mu jest długa rehabilitacja i specjalistyczne protezy, które kosztują około 30 tys. zł.