Ta tragedia wisiała w powietrzu. Tak przynajmniej twierdzą mieszkańcy Łodzi, małej wioski nieopodal Gostynia (woj. wielkopolskie). Wojciech F. i Stanisław K. nie kryli przecież, że wstąpili właśnie na wojenną ścieżkę.
A poszło o córkę Stanisława, Ewelinę (32 l.). Kobieta, oczko w głowie tatusia, uciekła z domu i zamieszkała u Wojciecha. - Znanego we wsi miglanca i pijaka - dodaje Grażyna Kieliszkowska (66 l.), żona Stanisława.
Kobieta nie chce usprawiedliwiać męża. Wie, że źle zrobił. Próbuje po prostu zrozumieć, jak doszło do rodzinnej tragedii. - Staszek uważał, że Ewelina marnuje sobie życie u boku tego degenerata - twierdzi.
Przeczytaj koniecznie: Grodziczno: Konstruktor zabił się w swoim aucie
Feralnego dnia Wojciech F. szedł polną drogą do pobliskiej wioski. - Miał iść tylko do sklepu i zaraz wrócić - opowiada Ewelina. Niestety, na drodze stanął mu Stanisław. Mężczyzna uzbrojony w ciężką rurkę zaczął okładać amanta córki z całej siły. Gdy Wojciech F. się przewrócił, Stanisław w ataku furii skopał półprzytomną ofiarę.
- Wojtek doczołgał się do domu, a ja wezwałam karetkę - opowiada Ewelina. Skatowany mężczyzna trafił do szpitala, ale już po dwóch dniach na własne żądanie z niego wyszedł. - Chciał osobiście opowiedzieć prokuratorowi, co się stało i kto mu to zrobił - twierdzi kobieta.
To była ostatnia rozmowa pana Wojtka. Kilka godzin później stracił przytomność i znów znalazł się w szpitalu. Tym razem medycy przegrali walkę o jego życie.
Teraz biegli będą musieli orzec, czy gdyby Wojciech F. nie wyszedł ze szpitala na własne żądanie, mógłby żyć. Odpowiedź na to pytanie jest kluczowe dla sprawy, bo jak twierdzi prokurator rejonowy z Gostynia, może to oznaczać zmianę kwalifikacji czynu, za jaki będzie odpowiadał Stanisław K. Na decyzję biegłych i prokuratora ojciec czekać będzie za kratkami.