Przy tydzień był jedną nogą na tamtym świecie, żegnał się z bliskimi, porządkował swoje życie. Ale los okazał się dla niego łaskawy. Po siedmiodniowej udręce okazało się, że wyniki... są błędne, a pan Jerzy jest zdrów jak ryba.
Ten tydzień na zawsze zmienił jego życie. - Opowiem wam, jak umiera człowiek - spowiada się nam ciągle roztrzęsiony mężczyzna.
Pan Jerzy pracuje w cementowni, prowadzi też niewielką firmę. Kiedy kilka miesięcy temu źle się poczuł, dostał skierowanie na kompleksowe badania.
Wyniki z laboratorium w Wieluniu miały nadejść po kilku dniach. - Zadzwoniłem z pytaniem, czy już są - opowiada. - Były. Poprosiłem o ich odczytanie. Pani zaczęła dyktować i nagle zamilkła. Po chwili odczytała: "Beta HCG. Tu ma pan przekroczoną normę. O ponad 300 razy!". Przerażony pan Jerzy natychmiast pojechał do laboratorium, by osobiście odebrać ten "wyrok śmierci".
W domu usiadł do komputera, by dowiedzieć się, cóż takiego jest to beta HCG.
- Po chwili czułem, jak cały świat wali mi się na głowę - kontynuuje.
Tak wysoki wynik oznaczał, że ma zaawansowanego, śmiertelnego raka jąder z przerzutami. Rozmowy z zaprzyjaźnionymi lekarzami tylko to potwierdziły.
- Kompletnie się załamałem - wzdycha pan Jerzy. - Zacząłem żegnać się z przyjaciółmi, firmę musiałem przekazać w odpowiednie ręce, uporządkować kilka spraw.
A potem popadł w potworną apatię. - Przestałem o siebie dbać, nie myłem się, nie miałem na nic ochoty. Czekałem już tylko na ostateczność! - zdradza.
To trwało trzy dni. Później pan Jerzy trafił do szpitala w Łodzi. - Lekarz powiedział, że sytuacja jest bardzo poważna, ale żeby się nie załamywać. Dodał, że konieczna jest pilna operacja - opowiada.
Przed zabiegiem pan Jerzy znowu wykonał badania. I wtedy okazało się, że jest zdrów jak ryba. Kiedy zobaczył wyniki, aż zakręciło mu się w głowie. Okazało się, że w laboratorium w Wieluniu doszło do tragicznej pomyłki.