A może próbował stłumić poczucie winy, bo odbierając sobie życie, jako katolik popełniał grzech?! - rozważają zszokowani mieszkańcy stolicy Tatr.
- Może ten człowiek był chory? - zastanawia się Stanisław Szyszka, proboszcz zakopiańskiej parafii św. Krzyża. Poruszony jest tragicznym zdarzeniem na progu jego świątyni.
Martwego Dominika N. po wielogodzinnych poszukiwaniach znalazł w środku nocy jego brat. Odciął samobójcę, rozpaczliwie próbował ratować, ale na pomoc było już za późno...
Wiadomo, że tuż przed targnięciem się na własne życie Dominik zadzwonił do swojej babci i powiedział, że zabije się w kościele.
- Nie chcemy o tym rozmawiać - zdruzgotana rodzina samobójcy ucina wszelkie pytania.
Wiadomo, że Dominik N. był kawalerem. Pracował w Hiszpanii. Przed świętami Bożego Narodzenia przyjechał do domu. Czasami wyjeżdżał do Zakopanego, gdzie chwytał się dorywczych robót.
W dniu tragedii nic nie wskazywało na to, że zamierza skończyć ze sobą i to w tak dramatyczny sposób. - Rano widziałam go w sklepie, wyglądał normalnie - mówi mieszkanka Piotrowic. A jednak młody mężczyzna zdecydował się przejechać 100 km, by zabić się właśnie w kościele usytuowanym niedaleko Krupówek.
Trudno zrozumieć, co nim kierowało, bo nie zostawił listu pożegnalnego.
- Jak mógł powiesić się na drzwiach kościoła? Zbezcześcił naszą świątynię - dwie pobożne mieszkanki Zakopanego są w szoku po tym strasznym samobójstwie. Ale proboszcz Szyszka stanowczo zaprzecza.
- Tu nie ma mowy o zbezczeszczeniu - podkreśla. - Nie można też mówić, że ten mężczyzna, popełniając samobójstwo, popełnił grzech. Wszystko zależy od tego, czy ktoś świadomie odbiera sobie życie, czy też nie kontroluje tego, bo jest chory.