Pan Piotr był jedynym żywicielem rodziny. Prowadził młyn we wsi Rożenko koło Piotrkowa Trybunalskiego. Pani Mirosława zajmowała się domem i dziećmi. Choć u Woźnych się nie przelewało, żyli zgodnie i szczęśliwie.
- Młyn był jego oczkiem w głowie. Bardzo ciężko tam pracował, żeby nas wszystkich utrzymać - opowiada zapłakana wdowa. - Ostatnio założył tam turbinę wodną. Obok płynie rzeka Czarna i chciał z niej pozyskać darmową energię do młyna. Ta rzeka miała dać nam chleb, ale zamiast tego zabrała życie mojego Piotrka - dodaje załamana kobieta.
Gdy po ostatnich ulewach rzeka bardzo wezbrała, Piotr natychmiast pojechał do młyna. Na położonej kilkaset metrów od budynku tamie chciał podnieść tzw. szandory, którymi reguluje się poziom wody. Na miejscu zauważył, że w wodzie przy tamie zebrały się gałęzie. Chciał je wyciągnąć. Jednak poślizgnął się tak nieszczęśliwie, że wpadł do rwącej rzeki. Do chwili zamykania tego wydania "Super Expressu" strażakom i płetwonurkom nie udało się odnaleźć ciała mężczyzny. Szanse, że przeżył, są jednak bliskie zeru.
- Nawet pogrzebu nie możemy zrobić - płacze pani Mirosława. - A jeszcze w poniedziałek rano normalnie rozmawialiśmy. Gdy wyjeżdżał, pocałowałam go, powiedziałam "jedź z Bogiem". No i Bóg zabrał go do siebie. Już nigdy do nas nie wróci.
Kobieta i jej dzieci są kompletnie rozbite. Wszyscy mieli mnóstwo planów. Pan Piotr chciał rozbudować młyn, by przynosił większe zyski. Monika w dzień śmierci swojego taty zdawała jeden z maturalnych egzaminów. Chce iść na polonistykę w Łodzi. Teraz nie wiadomo, czy rodzinę będzie na to stać.
- Nie wiem, co z nami teraz będzie... - szepce wdowa po zmarłym.