Los jakby uparł się, by zginęli i zwykłą - wydawać by się mogło - bezpieczną wycieczkę zmienił w istny koszmar. Wypłynęli nad ranem na przyjemny rejs po Zalewie Wiślanym. Koło południa nastąpiło nagłe załamanie pogody. Szukając schronienia przed wiatrem, uciekli jachtem na kanał Cieplicówka.
Nieopodal Elbląga (woj. warmińsko-mazurskie) spotkali śmierć. Nad kanałem ciągną się kable wysokiego napięcia. Żeglarze próbowali położyć maszt, by uniknąć ich zerwania. Spóźnili się o kilka minut... Chwilę po 12.00 już nie żyli. Jacht stanął w płomieniach, które zamieniły Atlantę w zdeformowaną skorupę.
Zobacz: Tragiczny wypadek obok Chełmna w Kujawsko-Pomorskiem. Nie żyje siedem osób. Kierowca nie miał prawa jazdy!
Adam R. (49 l.) był doświadczonym żeglarzem. Aktywnie działał w elbląskim jachtklubie, a zamiłowanie do pływania odziedziczył po ojcu. Pływał nawet na Karaiby. W niedzielę w ostatni rejs zabrał Romana K. (54 l.) i małżeństwo: Janusza (55 l.) i Beatę H. (53 l.).
- Ciała były dosłownie wtopione w jacht. Nie można było nikogo rozpoznać - powiedział nam jeden z ratowników uczestniczących w ściąganiu wraku na brzeg kanału. - Można mieć tylko nadzieję, że zabił ich prąd, a nie ogień. To byłaby szybsza i łagodniejsza śmierć - dodaje.
Polub se.pl na Facebooku