Tego dnia w stoczniowej hali, po koncercie popularnej wówczas trójmiejskiej grupy Golden Life, miała odbyć się transmisja z wręczenia nagród MTV w Berlinie. Na koncert przyszło ok. 1 tys. osób, głównie bardzo młodych ludzi. Impreza była udana. Przed godz. 21, gdy muzycy zakończyli już swój występ, w dolnej części trybun pojawiły się ogniki. Początkowo nikt się nimi nie przejmował, wszyscy myśleli, że to efekty specjalne z okazji koncertu. Panika wybuchła, gdy płomienie przeniosły się na kurtynę i sufit.
Piekło na ziemi
Ochrona próbowała zdusić ogień w zarodku – jednak bezskutecznie. W budynku, w którym mnóstwo było drewnianych konstrukcji, pożar rozprzestrzeniał się błyskawicznie, Po chwili paliło się wszystko. Tłum bawiących się fanów rzucił się do wyjścia. Ludzie starali się wydostać przez bramę główną i boczne drzwi. Niestety, z sześciu istniejących wyjść otwarte były jedynie dwa, w tym jedno było ograniczone stalową kratą. Ludzie pchali się. Stojący najbliżej wyjścia przewracali się i byli tratowani przez napierających z tyłu. Wokół słychać było krzyki, płacz, wycie. Szalejące płomienie i gorące powietrze parzyły ciała. Ci, którym udało się wybiec przez drzwi, zostali „zatrzymani” przez siatki i żelazne barierki, które odgradzały budynek od torów kolejowych.
Straż pożarna po przybyciu na miejsce zamiast zająć się gaszeniem ognia, musiała najpierw udrażniać drogi ewakuacyjne. Zrobili to w ostatnim momencie, bo po chwili zapadł się dach. Tylko nielicznym udało się opuścić halę o własnych siłach. Poparzonych, potłuczonych, rannych strażacy przenosili lub przeprowadzali na trawnik, skąd byli zabierani przez karetki, radiowozy, taksówki i inne przygodne samochody, a potem przewożeni do szpitali.
Akcja wyprowadzenia z budynku uczestników imprezy trwała ok. 20 min. W niektórych miejscach wewnątrz hali temperatura sięgała wówczas 1000 st. C
Polecany artykuł:
Ratowanie ofiar
Około 21.15 na miejsce tragedii przyjechała pierwsza karetka pogotowia ratunkowego. Poszkodowanych było tak dużo, że wezwano następne. Chorych przetransportowano do 11 szpitali Trójmiasta. Spośród 320 poparzonych hospitalizowanych zostało 197.
Najciężej ranni – w sumie 24 osoby – zostali przetransportowani helikopterem do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Nie wszystkich udało się uratować…
Wśród śmiertelnych ofiar katastrofy były dwie osoby: 13–letnia Dominika, która została stratowana przez uciekający tłum, oraz operator telewizji Sky Orunia. Mężczyzna najpierw wyprowadził z hali swoją żonę, a następnie wrócił do środka, by ratować drogi sprzęt telewizyjny. Niestety już nie wrócił.
W ciągu następnych dni w Siemianowicach zmarły trzy ciężko poparzone osoby, w tym dwóch ochroniarzy, którzy podczas pożaru wynosili z płonącej hali nieprzytomne osoby. W szpitalu na Zaspie zmarły dwie nastolatki, które nie były poparzone w ogóle. Uległy toksycznemu zatruciu oparami z palących się materiałów.
Pomoc poszkodowanym
Pomorzanie w ramach akcji „Solidarni z cierpiącymi” bardzo aktywnie zaangażowali się w pomoc poszkodowanym. Władze miasta utworzyły specjalne konto, na którym udało się zebrać ok. 2 mln 100 tys. zł.
Środki podzielono na dwa fundusze: na leczenie osób poparzonych i na pomoc socjalną dla poszkodowanych.
Organizatorzy przed sądem
Przyczyną powstania pożaru było podpalenie, jednak sprawcy do dziś nie ustalono. Proces przeciwko organizatorom koncertu rozpoczął się w 1997 r., ale pierwszy wyrok zapadł dopiero w 2010 r. Na ławie oskarżonych zasiadły osoby, którym prokuratura zarzuciła niezapewnienie drożnych wyjść ewakuacyjnych oraz ominięcie podstawowych zasad zabezpieczeń przeciwpożarowych. Sąd okazał się wyjątkowo łagodny dla organizatorów feralnej imprezy. Skazał wówczas tylko ówczesnego kierownika hali. Ryszard G. usłyszał wyrok dwóch lat pozbawienia wolności z czteroletnim zawieszeniem wykonania kary.
W 2012 r. Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał dwóch kolejnych organizatorów imprezy Tomasza T. i Jarosława K. na karę jednego roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata.