Sterta spalonych ubrań, porozrzucane sprzęty domowe i dziecięce zabawki - tylko tyle ocalało z życiowego dorobku Danuty (52 l.) i Józefa (52 l.) Miszczuków z Ujeźdźca Wielkiego (dolnośląskie). Po ich rodzinnym domu pozostały jedynie zgliszcza. - To był mój bucik, ten też, i ten. W czym ja teraz będę chodziła? - pokazuje na spalone fragmenty obuwia czteroletnia Kasia, która do końca życia nie zapomni koszmarnego pożaru.
Jęzory ognia pojawiły się nagle w środku nocy. Dwunastoosobowa rodzina w ostatniej chwili uciekła przed buchającymi z ogromną siłą płomieniami. - Obudzili mnie i wynieśli na dwór, wszyscy krzyczeli - opowiada czteroletnia Kasia Miszczuk, której z wszystkiego co miała pozostała tylko pidżamka.
Kilka dni później dziewczynka, stojąc przed strawionym domem, rozglądała się w poszukiwaniu swoich rzeczy. Jej twarzyczka rozweseliła się na chwilę, gdy pod połowicznie spaloną koszulą dostrzegła ukochaną zabawkę. Różowy konik ocalał, jest tylko okopcony. - Nakleję mu plasterki, to wyzdrowieje - mówi ze łzami w oczach czterolatka.
- Zaraz po tragedii nie miałam nawet w co ubrać dzieci, nie wychodziły na dwór - opowiada pani Danuta, którą kilka godzin po pożarze dopadł rozległy zawał serca. - Poczułam pieczenie w klatce, ledwie mnie odratowano, teraz muszę zadbać o rodzinę, ale bez pomocy sobie nie poradzimy - wzdycha kobieta. Dziś cała 12-osobowa rodzina mieszka kątem u rodziny w sąsiedniej wsi. Sąsiedzi obdarowali ich ubraniami, podarowali buty i organizują pomoc przy odbudowie domu, ale już wiadomo, że Miszczukowie nie spędzą w nim Bożego Narodzenia.
Pomimo wielkiej tragedii cała rodzina mówi o cudzie. Choć pożar wybuchł po pierwszej w nocy, wszystkim udało się uciec przed ogniem. - Obudził mnie dziwny zapach z poddasza, myśleliśmy z mężem, że świeci się światło - opowiada pani Danuta. Gdy okazało się, że to ogień trawi strych, wybiegliśmy na dwór, tak jak staliśmy. To cud, że zdążyliśmy. Chwilę później płomienie zaczęły schodzić na dół i palić wszystko na swojej drodze.