Oficer BOR-u zginął w Bagdadzie, ochraniając polskiego ambasadora. Żegnał go w sobotę cały Zamość.
Dla pani Małgorzaty wszystko co piękne, skończyło się w środę. Jej mąż, którego prezydent RP Lech Kaczyński pośmiertnie awansował do stopnia podporucznika, zginął od ran odniesionych podczas zamachu na polskiego ambasadora w Iraku. Na początku listopada miał przyjechać do domu.
Bóg miał inne plany
- Jestem z niego taka dumna - mówi zapłakana wdowa. Znali się od 12 lat, ale małżeństwem byli od niedawna. Marzyli o dzieciach. - Chcieliśmy mieć dwójkę. Niestety, Bóg miał inne plany... - kończy zapłakana kobieta.
Ciało podporucznika do sobotniego przedpołudnia spoczywało w rodzinnym domu. W kościele i na cmentarzu poległego oficera żegnali m.in. prezydent RP Lech Kaczyński i minister MSWiA Władysław Stasiak.
- Jego śmierć przypomina mi najlepsze tradycje naszych sił zbrojnych i polskiego bohaterstwa - powiedział prezydent.
Nie mam już syna
Gdy rozległ się huk salwy honorowej i żałobnicy po raz ostatni spojrzeli na trumnę, obok której stały buty Bartosza, płakali wszyscy.
- Nie mam już syna - mówiła cicho Bożena Orzechowska. Tyle razy prosiła ukochanego syna, by opuścił niebezpieczną misję w Iraku. W maju widziała go po raz ostatni. - Tak mocno mnie wtedy przytulił - wspomina zapłakana matka.